sobota, 21 września 2013

IX rozdział


Siedziała na parapecie otwartego na oścież okna. Biła się z myślami wpatrując w jedyne źródło światła – Księżyc. Srebrzysta łuna oświetlała jej twarz, a delikatny, czerwcowy wiatr kołysał włosami. Upiła łyk kawy i zapaliła mugolskiego papierosa. Zakaszlała, ale ponownie się zaciągnęła. Nie miała pojęcia co jej męża w nich fascynowało. Po chwili jednak pojawiło się dziwne wyciszenie. Nie usłyszała nawet skradającego się przez salonik wysokiego, rudowłosego mężczyzny. Po chwili już była w jego ramionach.
-        Aaa! – krzyknęła i wypuściła papierosa z rąk
-        Czemu nie śpisz? – spojrzał na nią zatroskany i podniósł niedopałek. – I od kiedy palisz?
Nie odpowiedziała od razu, tylko przeczesała brązowe włosy ręką i westchnęła opierając się o framugę okna. Ronald Weasley spojrzał na małżonkę. Nie musiała nic mówić. Dobrze wiedział o co chodzi. Zresztą ta sprawa była w ich domu numerem jeden. Tak. Dobrze wiedział, jak się musi czuć. Wiedział jednak też, że Marion miała rację. Tylko prawda. Szczera prawda pomoże jej rozwiązać te sprawę.
-        Nie możesz się zadręczać. Zrób tak jak mówiła Marion.
-        To nie jest takie proste! – wstała i zaczęła chodzić po kuchni. – Jest wysoce prawdopodobne.... Że Marion trafi do Azkabanu.
-        Ona się liczy z konsekwencjami i da sobie radę. – odparł opierając się o blat.
-        A Ala? Pomyślałeś o niej? – zmarszczyła brwi i spojrzała na jego piegowatą twarz.
-        A wiesz, że tak? Spędzi wakacje w Norze. Nie uważasz, że w ten sposób nadrobi te wszystkie mugolskie lata?
Kobieta otworzyła szeroko oczy i rzuciła się mu w ramiona obdarzając ciepłym, wręcz dziewczęcym  pocałunkiem. Następnie podskoczyła i pobiegła na górę, zapewne od razu rzucając się w wir pracy. Cała Hermiona! – westchnął i wstawił kubek po kawie do zlewu.

***
W tym samym czasie na cmentarzu w Little Hangleton absolutna cisza została przerwana nagłym, niczym z nicości pojawieniem dwójki mężczyzn. Ich ubiór sugestywnie wskazywał iż są czarodziejami. Żywo nad czymś dyskutowali ruszając długą alejką w głąb cmentarza. Obaj byli bardzo czujni i bacznie się rozglądali. A dobrana z nich była para. Jeden wysoki i barczysty z ciemnymi oczami, natomiast drugi mały i suchy z kościstą, oliwkową twarzą , próbujący nadążyć za wielkimi krokami kompana. Po chwili stanęli przed furtą starej części cmentarza. Niższy popchnął furtkę, która z cichym jękiem się przed nimi otworzyła. Po paru metrach ujrzeli swój cel – trzy bogato zdobione nagrobki. Spojrzeli na „najmłodszy” i lekko skinęli w jego stronę głowami. Tak to był Jego grób. Grób Czarnego Pana.
-        Witaj przyjacielu…. – odezwał się wysoki, zimny głos zza ich pleców.
-        No, no… Kogo moje oczy widzą… Sam Lucjusz Malfoy.- wyższy podszedł do niego i sztywno z fałszywą radością ścisnął za ramiona.
-        I jak wieści, Rowle? Zmizerniałeś w tej Argentynie… - posłał mu wymuszony uśmiech pełen jadu.
-        Mogłem się spodziewać, że to ty wpadniesz na ten jakże… szaleńczy pomysł. Poznaj mojego przyjaciela Pedro Milato.
-        Ooo… W takim razie… Witam w Anglii. – uśmiechnął się z wyższością.
-        Wiele słyszałem o Pańskiej przeszłości. Zaciekawiła mnie jednak informacja jaką przekazał mi Thorfinn, dlatego postanowiłem z nim przybyć.
-        Przyda nam się każda pomoc. Teraz, gdy nadeszła ta wspaniała wiadomość…
-        Lucjuszu, jesteś pewien… że chcesz się w to mieszać? Z twoją reputacją?
-        Ach… ty i twoje żarty… Przecież to było jasne ,że Czarny Pan przegra… Bo wybrał sobie złych ludzi. Ale teraz? Kiedy gdzieś po świecie chodzi jego Potomek…? Sam. Bezbronny… Trzeba mu pomóc, nie sądzisz?
-        No, nie wiem czy jest taki bezbronny, Panie Malfoy. On posiada na pewno wielką moc, ogromną…. – Milato musiał mocno zadzierać głowę by zajrzeć w jego stalowe oczy.

Blondyn uśmiechnął się, po czym odwrócił plecami i usiadł na ciemnym, dębowym krześle, które musiał wyczarować już wcześniej, lecz przybysze go nie dostrzegli. Po chwili rozległy się kliknięcia aportacji i na cmentarzu pojawiło się jeszcze parunastu ludzi. Ściągali kaptury i pospiesznie witali wzajemnie. Rowle rozglądał się posępnie, poznawał niektóre twarze swych pobratymców, którym lekko kiwał głową w geście powitania, pojawiło się paru młodych czarodziei których nigdy nie widział na oczy. Cóż… Malfoy najwyraźniej nie próżnował i naprawdę planował zbudować armię, udając przy tym Czarnego Pana.

-        Moi Drodzy… Witajcie! – przywitał ich rozglądając się dookoła. – Cieszę się na tak liczną odezwę z waszej strony. Jak wiecie, zebraliśmy się tutaj aby ustalić plan działania… I znaleźć Potomka naszego Pana. To bardzo ważne, aby dać nauczkę tym, którzy go uśmiercili. Jak wszyscy doskonale wiecie, nie mogliśmy tego zrobić, bo albo siedzieliśmy w Azkabanie albo za granicą, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości. Ale teraz… Nastał odpowiedni czas, aby się zemścić. Nastał czas, aby Czarna Magia znowu stała się potęgą!
Ostatnie słowa bardzo mocno zaakcentował, co spotkało się z aplauzem ze strony „nowych”. Odpowiedział im uciszający ruch ręką, dając do zrozumienia że to jeszcze nie koniec.
-        Musimy opracować plan działania. Będziemy szukać, dopóki go nie znajdziemy i nie pomożemy przypomnieć kim jest. I jakie ma zadanie…
-        Rowle, zrobiłeś tak jak cię prosiłem?
-        O tak, Lucjuszu. Rozejrzałem się w swoich stronach, ale nikt nie słyszał o Potomku…
Malfoy zacmokał niezadowolony i zwrócił do młodego, chudego chłopca o złamanym nosie i krótkich blond włosach. Lekko drgnął na dźwięk swego imienia.
-        Patrick… A jak u ciebie?
-        Ja mam za to dosyć dobre wieści, Panie… Tak sądzę bynajmniej. Możemy zmniejszyć obszar poszukiwań do starego kontynentu. To raczej mało prawdopodobne, aby Czarny Pan zostawiał potomka daleko od swych przyjaciół… - młodzieniec westchnął cicho i wycofał się w tłum.
-        Bardzo dobrze, bardzo dobrze… Jesteśmy chociaż krok do przodu. A to i tak dużo… Nawet bardzo dużo. Szczególnie gdy nasze ruchy są ograniczone. Nie po to uciekaliśmy przed wymiarem sprawiedliwości albo odsiedzieliśmy swoje w Azkabanie, prawda przyjaciele? – Lucjusz rozłożył ramiona jakby chciał objąć wszystkich zebranych, po czym dodał – Macie rozlecieć się po Europie i Azji. Każdy kraj, centymetr po centymetrze.  Nie ujawniajcie się też za bardzo! Nie chcemy przecież aby Potter się nami zainteresował...Na razie to wszystko, co do dalszych działań… Wiecie gdzie mnie szukać.

Po tych słowach skłonił się i zniknął. Po prostu aportował się. Rowle był zły. Nie dowiedział się niczego szczególnego, dodatkowo Malfoy się rządzi. Jakby… Jakby miał jakiś cel w znalezieniu tego Potomka. Stwierdził ,że będzie go musiał mieć na oku. Nie przepadał za nim nigdy, ale dopóki łączył ich wspólny cel jakoś to było. Teraz najwidoczniej Lucjusz planuje wziąć odwet za krzywdy własnej rodziny wykorzystując Potomka.

____________________________________________________

Witajcie ponownie, co do rozdziału... Nie jestem do niego do końca przekonana. Nie wiem jak Wy go odbierzecie. Liczę, że nie jest tak źle jak mi się wydaje. Chciałam ,aby mój Lucjusz był... hmm krótko mówiąc zły i  zatracony w zemście. 
Argentyna... - czemu akurat to państwo? Już wyjaśniam, dużo popleczników Hitlera
tam właśnie uciekało. A Voldek tak mi go przypomina... ( nie licząc nosa i wąsów :P )




poniedziałek, 9 września 2013

VIII rozdział

Dziękuję wszystkim którzy są, dziękuję wszystkim którzy będą...


***
Nowe pokolenie siedziało na przed kominkiem pokoju wspólnego Gryffindoru i opracowywało plan działania. A przynajmniej się starało. James ciągle boczył się na Lily, za wróżenie poza klasą lekcyjną. Rose natomiast zastanawiała się gdzie jest Albus. Miał być dobre 20 minut temu, ale on się nie spóźniał. Dosłownie w tym samym momencie wpadł do salonu młodszy z braci Potterów. Był podenerwowany, blady z rozwianą szatą.
-        Gonił cię ktoś, czy jak? Stary! Kiepsko wyglądasz… - zwrócił się do niego Hugo.
-        Nooo tak jakby. Słuchajcie. Musicie ze mną iść.
-        Gdzie iść? – Rose spytała poważnym tonem.
-        Do wujka. Jest kompletnie pijany…
-        Cooo?! – cała czwórka spytała się chórem, może nieco za głośno wzbudzając zainteresowanie innych Gryfonów.
-        Tak. Drzyjcie się głośniej. Niech inni nauczyciele się o tym dowiedzą. – ironicznie odpowiedział Al. I dodał szeptem tuż nad ich głowami – Jeszcze go… wyleją!
-        Idziemy! – zarządził najstarszy Potter jednocześnie wstając na równe nogi.
Wyszli spokojnie z Pokoju Wspólnego nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Gdy tylko zamknął się za nimi portret Grubej Damy ruszyli biegiem w stronę cieplarni.
-        Och, oby nie zrobił czegoś głupiego! - panna Weasley była kompletnie wytrącona z równowagi.
-        Zamknij się Rose! Tutaj Lily jest od czarnowidztwa. - odparł cały czerwony Hugo.
-        Kretyn! – odparła Lily pokazując język kuzynowi.
Mijali zadziwionych uczniów. Przecież była sobota. Dzień wolny, żadnych zajęć. Zapytał ktoś nawet Jamesa, lecz ten machnął tylko ręką i biegł dalej. Gdy dobiegli – zapukał. Odpowiedziała im cisza, więc spojrzawszy na resztę otworzył drzwi. Tak jak mówił Al - Neville Longbottom był kompletnie pijany. Siedział za stołem, a praktycznie na nim leżał. Pomieszczenie sprawiało wrażenie nie sprzątanego od dłuższego czasu. Resztki jedzenia, puste butelki po whisky, nie pościelone łóżko. Nie... To nie wyglądało za dobrze. Neville zawsze dbał o porządek swojego miejsca pracy, jak i swój własny. Zawsze w czystej szacie, ogolony i uczesany. Jednakże teraźniejszy obraz ukazywał się zupełnie odmiennie. Dwudniowy zarost, pomięta szata. Wiedzieli już, że nie jest za dobrze.
-        Wujku! – Lily szarpnęła Nevilla za szaty, jednakże ten coś wymamrotał i pociągnął solidny łyk z butelki.
-        O nie mój drogi! Koniec picia! – Rose jak chciała potrafiła być przekonująca. Zupełnie jak matka i babcia. Wyrwała mu butelkę z ręki, a James transmutował pozostały zapas w zwyczajną wodę.
-        Nnieee…. jJaaa muszę pić <czknięcie> chhhcę pić… Chcę umrzeć! <beknięcie> – ostatnie wykrzyknął na głos zanosząc się histerycznym szlochem, po czym wstał i padł na barłogu zasypiając w ciągu ułamka sekundy.
Cała piątka wpatrywała się w niego oniemiała. Nie odzywali się przez chwilę. Hugo z Albusem wciągnęli resztę ciała swego profesora na łóżko, natomiast dziewczynki zaczęły sprzątać.
-        Patrzcie! – Lily podniosła leżącą pod ścianą rozbitą ramkę ze zdjęciem przedstawiającym Neville`a i Hannę.
-        Ja wiedziałam, że jest źle. Ale nie aż tak… Popatrzcie na to. – Rose wskazała na pomięty papier na biurku. To był wyrwany artykuł z Proroka Codziennego:

„…Cormac McLaggen, wielokrotny zwycięzca Międzynarodowych Wyścigów na miotłach wziął ślub z Hanną Longbottom, właścicielką „Dziurawego Kotła” na Bahamach. Poinformowano również iż Młoda Para oczekuje swojego pierwszego dziecka…”

-        Słyszałem jakieś plotki o rozwodzie, ale nie sądziłem, że to prawda. Brandon mi mówił, że powiedziała mu Jenny, a jej zdradziła to Sarah… - powiedział Hugo, na co Lily parsknęła śmiechem.
-        Hugo, od kiedy słuchasz plotek? – Rose spojrzała na niego zaciekawiona
-        Jak widać plotki okazały się prawdą. Wujek Neville naprawdę się rozwiódł. - James miał poważną minę, był poruszony.
-        James, napiszmy do ojca. Przyjaźnią się. - Lily spojrzała błagalnie w stronę brata.
-        Dobrze, ale znając dorosłych są o krok przed nami. Tak samo jak w sprawie wizyty u dyrektorki.

***
Pani Brylska przez dłuższy czas nie mogła się uspokoić. Dopiero ziołowa herbata jakąś ją wyciszyła. Ala patrzyła z niepokojem na matkę. Rozumiała, co musi przeżywać, przez własną głupotę i zazdrość. Jeszcze jej wujek, Rudolf. Był złym człowiekiem, gnębił wszystkich dookoła. Cóż się dziwić, że utraciła magię.
-        Mamo, możemy kontynuować? – spytała miękkim głosem jednocześnie łapiąc ją za ramię.
-        Och… Tak. Proszę...
-        Hermiono, mówiłaś w najgorszym przypadku. A w najlepszym?
-        Dochodzenie w moim Departamencie i przesłuchanie. Na niekorzyść działa to iż świadkowie nie żyją, ale sądzę że rozejdzie się po kościach.
-        Napisz tak jak mówiłam. Prawdę od A do Z. Zawiniłam, muszę ponieść karę. – pani Brylska wychrypiała słabym głosem bijąc się w pierś.
-        A co z moimi rękami? –  wyrwało się Alicji.
-        Rękami? – Hermiona nie wiedziała o co jej może chodzić.
Przekonała się gdy młoda Brylska machnęła nimi byle jak. Po chwili wszystkie rzeczy z szaf latały po całym pokoju.
-        Finite Incantatem! – pani Weasley jednym ruchem różdżki cofnęła zaklęcie.
-        No właśnie tak się dzieje jak machnę rękoma. A przynajmniej od dzisiejszego poranka.
Hermiona się zastanawiała co zrobić. Trzeba to jakoś ujarzmić, ale najpierw musi mieć zgodę szefowej. I być po dochodzeniu…
-        Mary, nie poradzę nic dopóki pani Brown się nie dowie. Najpierw dochodzenie, potem magia Alicji. Dodatkowo muszę porozmawiać z McGonagall…
-        W jakiej sprawie? – matka Alicji była zdziwiona.
-        No cóż. Ala musi iść do szkoły…
-        Ale ja chodzę do szkoły! 
-    Wiem, ale chodzi mi o magiczną szkołę...
-    Hogwart! - wykrzyknęła Ala z dumą, że chociaż "coś" wie i dodała - Zgadzam się!
-    Kochanie, a egzamin z matematyki? Nie zapomniałaś o nim? - pani Brylska przypomniała córce, chociaż ta miała szczerą i głęboką nadzieję, że ją to ominie.
-        Skoro tak, to najpierw egzamin. Nauka jest najważniejsza. W tym czasie twoja mama będzie miała dochodzenie, a ja załatwię twój wyjazd do Hogwartu. Zobaczymy co da się zrobić. Masz do nadrobienia dwa lata nauki. Albo wylądujesz z 11-latkami na I roku albo na III, lecz będziesz musiała to w wakacje nadrobić…
-        Uczyć się w wakacje?! Tragedia! – Alicja głośno wyraziła swoje niezadowolenie.
-        Cóż, Króliczku… Jeżeli Profesor McGonagall tak zarządzi, to będzie trzeba posłuchać.
Alicja nawet nie zwróciła uwagi na słowo „Króliczek” , nie cierpiała tego sformułowania. Jednakże wizja porzucenia szkoły, matematyki i jednocześnie nauki w wakacje, kompletnie zbiła ją z pantałyku. Tyle się działo. Życie odwróciło o 180 stopni. Wczoraj była zwykłą dziewczynką, mugolką – jak zwą tych ludzi. A dzisiaj? Czarownica z różdżką, miotłą i księgą zaklęć. To jak sen. Musi się obudzić. Trzeba się uszczypnąć!
-        Auć! – Alicja pisnęła tak samo jak wtedy gdy budka telefoniczna ruszyła w dół.


***


Tato,
Piszę pokrótce te słowa w imieniu całej naszej piątki. Spotkało nas ostatnio coś niepokojącego. Otóż Al znalazł wujka Neville`a pod wpływem alkoholu. Prawdę mówiąc… on był kompletnie pijany. Dowiedział się o ślubie i ciąży Hanny, zdemolował swój gabinet. Posprzątaliśmy i nikomu nie powiedzieliśmy.
Wiesz coś o tym? Porozmawiaj może z nim. Dziewczyny się martwią. Boimy się też, że jak to się zacznie powtarzać, to w końcu zostanie zwolniony. A naprawdę wszyscy lubimy go jako nauczyciela i opiekuna Gryffindoru. I jest naszym wujem. Nie wiążą nas więzy krwi, ale wiemy że go cenicie, a on ceni Was. Przyjaźnicie się!!

Wiemy że coś zaradzisz, ucałuj od nas mamę.
                                          ~ James

Przeczytał go raz jeszcze, po czym zwinął i przywiązał do sowiej nogi. Leć, zanieś go tacie – wyszeptał w stronę płomykówki i puścił ją. Stał patrząc jak znika za drzewami Zakazanego Lasu, po czym ruszył w stronę zamku.

niedziela, 1 września 2013

VII rozdział

-        Lily! Miałaś już nie wróżyć! Wróżyłaś? Obiecałaś, straszysz tylko ludzi, wierząc w te bzdety.
-        Dla twojej informacji, drogi braciszku. Te bzdety jakoś się sprawdzają. Trelawney…
-        … to stara oszustka…
-        Której zdarza się powiedzieć prawdziwą przepowiednię…
-        …raz na 500 lat…
-        …podręcznik nie kłamie…
-        …a ty we wszystko zawsze wierzysz…
-        To, że nie uznajesz wróżbiarstwa nie musi oznaczać, że mi zabraniasz sobie prywatnie powróżyć! – Lily z wielką chęcią rzuciłaby się na brata, ale wiedziała że jest silniejszy więc tylko stała zaciskając pięści.
Dyskusja chłopaka z butną siostrzyczką trwałaby do rana, gdyby nie odezwała się Rose:
-        James, to moja wina. Ja ją poprosiłam, wręcz wybłagałam.
-        Nie tłumacz jej. Obiecała.
-        Ale ja mówię serio. Nasi rodzice tutaj byli.
-        Co?
-        Byli w McGonagall, nie wiem po co. Może mają jakieś kłopoty? Martwiłam się, a wiedziałam że rodzice nic nam nie powiedzą, bo uważają że jesteśmy za mali. Próbowałam podpytać wujka Neville`a, ale nabrał wody w usta.
-        Hmmm… - James podrapał się po głowie. – Dobra. Ostatni raz. Ale powiedz co ci wyszło… Tylko błagam… po ludzku.
-        Pojawił się trójkąt, a to oznacza coś nieoczekiwanego. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
-        To pozostaje czekać?
-        No na to wygląda. Nie dowiemy się nic więcej….
-        …chyba, że powęszymy sami. – dokończyła Lily z błyskiem w oku.
-        Wiesz co siostrzyczko? Czasami to się ciebie normalnie, aż boję.
***
Ala obudziła się wczesnym rankiem. Pierwsze co ujrzała to śmiejącą się mamę na ruchomej fotografii. Uśmiechnęła się sama do siebie. Magia… Czy to naprawdę może być prawda? Szybciutko wstała i otworzyła szafę. Bluza… kolejna bluza, dresy… Szperała dłuższą chwilę. W co się ubrać? W końcu zaczynam nowe życie…. Chyba. Koniec końców wyciągnęła legginsy i zwiewną tuniczkę w małe różyczki. Musiała jakoś wyglądać. W końcu idą do urzędu. A nie Ministerstwa? Nie wiedziała już sama. Musi się podobno tyle nauczyć…
Wzięła szybciutki prysznic, delikatnie umalowała i zapięła włosy w luźnego koczka. Gdy była gotowa zeszła na śniadanie, które pachnąc nieziemsko czekało na stole.
-        Kochanie, jesteś chora? – pani Brylska wyglądała na zszokowaną.
-        Nie… Dlaczego? –spytała zapchana śniadaniem
-        Króliczku… Nie mówi się z pełnymi ustami.
-        !!!!! – zaczęła machać energicznie ręką, na znak protestu.
ŁUP! Szafka się otworzyła i wypadła z niej sterta talerzy, które rozsypały się w drobny mak.
-        Cóż… Dopóki tego nie unormujemy. Nie machaj rękoma. A chodziło mi o to, że nigdy nie wstałaś tak wcześnie z własnej woli.
-        Przepraszam. To magia?
-        Tak. I do tego nieźle brykająca. – matka była wyraźnie rozbawiona, chociaż ukrywała tym nerwy.
-        Ale nie będę nic niszczyć?
-        Nie, chyba że specjalnie i rzucisz takie zaklęcie. Ale nie próbuj lepiej! – zareagowała widząc zaintrygowanie córki.
Alicja musiała chcąc nie chcąc musiał matce  ustąpić. Wystarczy ta cała awantura. Będą miały kłopoty. Przez nią. A raczej przez matkę. Wiedziała, że to z zazdrości. Ale próbowała zrozumieć. Chciała się postarać. Bo miały tylko siebie. Po paru minutach stanęły przed kominkiem. Pani Brylska instruowała córkę, co i jak ma zrobić. No to ruszamy. Błysk zielonego światła, świst, okropne uczucie w dołku i już  było po wszystkim. Otworzyła oczy i spojrzała na obskurne wnętrze. Za kontuarem stała kobieta z zaróżowioną twarzą i blond włosami związanymi w kitkę. Sprawiała wrażenie jakby rozpoznawała jej matkę. Żadna z kobiet jednakże się nie odezwała. Wyszły na zatłoczoną londyńską ulicę. Alicja ze zdziwieniem zauważyła, że Dziurawy Kocioł, bo tak zwał się ten pub  jest jakby niezauważany przez przechodniów. Nie zdążyła się przypatrzeć bo matka pociągnęła ją w stronę stacji metra. Kupiły bilety i po przejechaniu dosłownie trzech stacji wysiadły. Truchtała za matką, która mamrocząc coś pod nosem szła nie patrząc czy córka ją goni. Po chwili przystanęła koło zdewastowanej kompletnie budki telefonicznej.
-        Jesteśmy na miejscu. – odezwała się w końcu wskazując na budkę i wchodząc do niej z córką. – Mam nadzieję, że nie zmienili kodu… 62442.
-        Mamo, ale ten telefon nie działa.
-        Działa i to jak – matka uśmiechnęła się do córki.
W tym momencie rozległ się miły i ciepły głos proszący o dane i powód przybycia. Po chwili budka drgnęła i zaczęły zjeżdżać w dół. Dziewczyna pisnęła przeraźliwie, za co została zdzielona przez matkę planem miasta w głowę. Po paru minutach rozległ się głos ponownie informując, że znajdują się w Atrium. Gdy wyszły z windy, oniemiała z zachwytu. Cały hol był wyłożony błyszczącą drewnianą podłogą, a na jego środku stała fontanna. Dosyć…dziwna. Ludzie z kijami w górze i jakieś zwierzęta. Spojrzała pytająco na rodzicielkę.
-        To Fontanna Magicznego Braterstwa. Przedstawia czarodziejów trzymających różdżki…
-        Te kije, to różdżki? – wyrwało się Ali.
-        Tak. A te postacie niżej, te które się w nich wpatrują to centaur, goblin i skrzat stworzenia nie posiadające przywileju posiadania magicznej różdżki, dlatego patrzą…
-        Z takim podziwem?
-        Dokładnie. Nie cierpię tego. Że stary Kingsley nic z tym nie zrobił.
-        Kto? To też czarodziej?
-        Tak nasz Minister Magii. – odpowiedziała i widząc dezorientację w oczach Ali dodała-  To coś takiego jak Premier. Ale chodź, musimy znaleźć Hermionę…
Ruszyła w stronę strażnika i rozmawiała z nim przyciszonym głosem. Jej mina nie zapowiadała nic dobrego.
-        Hermiona ma wolne. Nie spotkamy się z nią. Nie chcieli podać adresu domowego. Dlaczego o tym nie pomyślałam…
-        To może wyślij jej maila….
-        Maila! Że też wcześniej nie pomyślałam! – uradowana wróciła do budki i poprosiła o coś strażnika.
-        Wysłałam jej sowę. Poczekamy na odpowiedź i zobaczymy co dalej.
Usiadły pod fontanną i rozmawiały patrząc jak urzędnicy w często śmiesznych strojach wchodzą i wychodzą. Po pewnym czasie przyszła oczekiwana sowa od pani Weasley. Mogły ruszać dalej. Poprosiła, aby użyły kominka. Dziewczyna nie była do końca przekonana, ale mus to mus. Na końcu podróży oczekiwała uśmiechnięta Hermiona.
-        Witajcie! – uściskała Marion i podała rękę nastolatce.
-        Dzień Dobry.
-        Witaj. Wiem, że mam kłopoty. Jakoś to przełknę.
-        No właśnie nie do końca. Zastanawiam się co napisać w raporcie…
-        Prawdę. Hermiono, prawdę. – pani Brylska spojrzała na nią spokojnie.
-        Pani Weasley?
-        Tak, Alicjo? Mów do mnie po imieniu, dobrze? – Hermiona uśmiechnęła się do niej i gestem zaprosiła do stołu.
-        Dobrze, Hermiono. Chciałabym się dowiedzieć co grozi mojej matce.
-        Hmmm…
-        Proszę was. Obie. Zagrajmy w otwarte karty..
-        Mary? – Hermiona zmarszczyła brwi i spojrzała pytająco na koleżankę.
Nie odpowiedziała, lecz kiwnęła powoli głową. Dając tym samym pani Weasley wolną drogę.
-        Weź sobie ciasteczko. – Hermiona podała w jej stronę talerz z kruchymi ciastkami.
-        Nie chcę. – momentalnie głos dziewczyny stał się lodowaty i ostry.
-        No dobrze. Twoją matkę czeka na pewno dochodzenie. I w najgorszym wypadku… może trafić do Azkabanu na jakiś czas.
-        Co to Azkaban? – spytała jednakże domyślała się co Hermiona jej odpowie.
-        Więzienie czarodziejów. Kiedyś pilnowali go Dementorzy. – zaczęła, jednakże widząc dezorientację w oczach słuchaczki dodała  - Magiczne stworzenia wysysające duszę człowieka. Sieją niepokój i przygnębienie.
-        A jak wysysają tę duszę? – zaciekawiona nie powstrzymała się od pytania.
-        Poprzez pocałunek. Zbliżają usta i świszczącym oddechem wsysają w siebie duszę nieszczęśnika. A wracając do twojej matki.
Pani Brylska miała zakrytą twarz. Płakała. Azkaban, Dementorzy, jej brat… Czarne wspomnienia wróciły na nowo otwierając zabliźnione rany. Tak to trudne. Bardzo trudne.  Nawet dla dorosłej kobiety.

Obserwatorzy