-
Lily! Miałaś już nie wróżyć! Wróżyłaś?
Obiecałaś, straszysz tylko ludzi, wierząc w te bzdety.
-
Dla twojej informacji, drogi braciszku.
Te bzdety jakoś się sprawdzają. Trelawney…
-
… to stara oszustka…
-
Której zdarza się powiedzieć prawdziwą
przepowiednię…
-
…raz na 500 lat…
-
…podręcznik nie kłamie…
-
…a ty we wszystko zawsze wierzysz…
-
To, że nie uznajesz wróżbiarstwa nie
musi oznaczać, że mi zabraniasz sobie prywatnie powróżyć! – Lily z wielką
chęcią rzuciłaby się na brata, ale wiedziała że jest silniejszy więc tylko
stała zaciskając pięści.
Dyskusja chłopaka z butną siostrzyczką trwałaby do
rana, gdyby nie odezwała się Rose:
-
James, to moja wina. Ja ją poprosiłam,
wręcz wybłagałam.
-
Nie tłumacz jej. Obiecała.
-
Ale ja mówię serio. Nasi rodzice tutaj
byli.
-
Co?
-
Byli w McGonagall, nie wiem po co. Może
mają jakieś kłopoty? Martwiłam się, a wiedziałam że rodzice nic nam nie
powiedzą, bo uważają że jesteśmy za mali. Próbowałam podpytać wujka Neville`a,
ale nabrał wody w usta.
-
Hmmm… - James podrapał się po głowie. –
Dobra. Ostatni raz. Ale powiedz co ci wyszło… Tylko błagam… po ludzku.
-
Pojawił się trójkąt, a to oznacza coś
nieoczekiwanego. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
-
To pozostaje czekać?
-
No na to wygląda. Nie dowiemy się nic
więcej….
-
…chyba, że powęszymy sami. – dokończyła
Lily z błyskiem w oku.
-
Wiesz co siostrzyczko? Czasami to się
ciebie normalnie, aż boję.
***
Ala
obudziła się wczesnym rankiem. Pierwsze co ujrzała to śmiejącą się mamę na
ruchomej fotografii. Uśmiechnęła się sama do siebie. Magia… Czy to naprawdę
może być prawda? Szybciutko wstała i otworzyła szafę. Bluza… kolejna bluza,
dresy… Szperała dłuższą chwilę. W co się ubrać? W końcu zaczynam nowe życie….
Chyba. Koniec końców wyciągnęła legginsy i zwiewną tuniczkę w małe różyczki.
Musiała jakoś wyglądać. W końcu idą do urzędu. A nie Ministerstwa? Nie
wiedziała już sama. Musi się podobno tyle nauczyć…
Wzięła szybciutki prysznic, delikatnie umalowała i
zapięła włosy w luźnego koczka. Gdy była gotowa zeszła na śniadanie, które
pachnąc nieziemsko czekało na stole.
-
Kochanie, jesteś chora? – pani Brylska
wyglądała na zszokowaną.
-
Nie… Dlaczego? –spytała zapchana
śniadaniem
-
Króliczku… Nie mówi się z pełnymi ustami.
-
!!!!! – zaczęła machać energicznie ręką,
na znak protestu.
ŁUP! Szafka się otworzyła i wypadła z niej sterta
talerzy, które rozsypały się w drobny mak.
-
Cóż… Dopóki tego nie unormujemy. Nie
machaj rękoma. A chodziło mi o to, że nigdy nie wstałaś tak wcześnie z własnej
woli.
-
Przepraszam. To magia?
-
Tak. I do tego nieźle brykająca. – matka
była wyraźnie rozbawiona, chociaż ukrywała tym nerwy.
-
Ale nie będę nic niszczyć?
-
Nie, chyba że specjalnie i rzucisz takie
zaklęcie. Ale nie próbuj lepiej! – zareagowała widząc zaintrygowanie córki.
Alicja musiała chcąc nie chcąc musiał matce ustąpić. Wystarczy ta cała awantura. Będą
miały kłopoty. Przez nią. A raczej przez matkę. Wiedziała, że to z zazdrości.
Ale próbowała zrozumieć. Chciała się postarać. Bo miały tylko siebie. Po paru
minutach stanęły przed kominkiem. Pani Brylska instruowała córkę, co i jak ma
zrobić. No to ruszamy. Błysk zielonego światła, świst, okropne uczucie w dołku
i już było po wszystkim. Otworzyła oczy
i spojrzała na obskurne wnętrze. Za kontuarem stała kobieta z zaróżowioną
twarzą i blond włosami związanymi w kitkę. Sprawiała wrażenie jakby
rozpoznawała jej matkę. Żadna z kobiet jednakże się nie odezwała. Wyszły na
zatłoczoną londyńską ulicę. Alicja ze zdziwieniem zauważyła, że Dziurawy Kocioł,
bo tak zwał się ten pub jest jakby
niezauważany przez przechodniów. Nie zdążyła się przypatrzeć bo matka
pociągnęła ją w stronę stacji metra. Kupiły bilety i po przejechaniu dosłownie
trzech stacji wysiadły. Truchtała za matką, która mamrocząc coś pod nosem szła
nie patrząc czy córka ją goni. Po chwili przystanęła koło zdewastowanej
kompletnie budki telefonicznej.
-
Jesteśmy na miejscu. – odezwała się w
końcu wskazując na budkę i wchodząc do niej z córką. – Mam nadzieję, że nie
zmienili kodu… 62442.
-
Mamo, ale ten telefon nie działa.
-
Działa i to jak – matka uśmiechnęła się
do córki.
W tym momencie rozległ się miły i ciepły głos
proszący o dane i powód przybycia. Po chwili budka drgnęła i zaczęły zjeżdżać w
dół. Dziewczyna pisnęła przeraźliwie, za co została zdzielona przez matkę
planem miasta w głowę. Po paru minutach rozległ się głos ponownie informując,
że znajdują się w Atrium. Gdy wyszły z windy, oniemiała z zachwytu. Cały hol
był wyłożony błyszczącą drewnianą podłogą, a na jego środku stała fontanna. Dosyć…dziwna.
Ludzie z kijami w górze i jakieś zwierzęta. Spojrzała pytająco na rodzicielkę.
-
To Fontanna Magicznego Braterstwa.
Przedstawia czarodziejów trzymających różdżki…
-
Te kije, to różdżki? – wyrwało się Ali.
-
Tak. A te postacie niżej, te które się w
nich wpatrują to centaur, goblin i skrzat stworzenia nie posiadające przywileju
posiadania magicznej różdżki, dlatego patrzą…
-
Z takim podziwem?
-
Dokładnie. Nie cierpię tego. Że stary
Kingsley nic z tym nie zrobił.
-
Kto? To też czarodziej?
-
Tak nasz Minister Magii. – odpowiedziała
i widząc dezorientację w oczach Ali dodała-
To coś takiego jak Premier. Ale chodź, musimy znaleźć Hermionę…
Ruszyła w stronę strażnika i rozmawiała z nim
przyciszonym głosem. Jej mina nie zapowiadała nic dobrego.
-
Hermiona ma wolne. Nie spotkamy się z
nią. Nie chcieli podać adresu domowego. Dlaczego o tym nie pomyślałam…
-
To może wyślij jej maila….
-
Maila! Że też wcześniej nie pomyślałam!
– uradowana wróciła do budki i poprosiła o coś strażnika.
-
Wysłałam jej sowę. Poczekamy na
odpowiedź i zobaczymy co dalej.
Usiadły pod fontanną i rozmawiały patrząc jak
urzędnicy w często śmiesznych strojach wchodzą i wychodzą. Po pewnym czasie
przyszła oczekiwana sowa od pani Weasley. Mogły ruszać dalej. Poprosiła, aby
użyły kominka. Dziewczyna nie była do końca przekonana, ale mus to mus. Na
końcu podróży oczekiwała uśmiechnięta Hermiona.
-
Witajcie! – uściskała Marion i podała
rękę nastolatce.
-
Dzień Dobry.
-
Witaj. Wiem, że mam kłopoty. Jakoś to
przełknę.
-
No właśnie nie do końca. Zastanawiam się
co napisać w raporcie…
-
Prawdę. Hermiono, prawdę. – pani Brylska
spojrzała na nią spokojnie.
-
Pani Weasley?
-
Tak, Alicjo? Mów do mnie po imieniu,
dobrze? – Hermiona uśmiechnęła się do niej i gestem zaprosiła do stołu.
-
Dobrze, Hermiono. Chciałabym się
dowiedzieć co grozi mojej matce.
-
Hmmm…
-
Proszę was. Obie. Zagrajmy w otwarte
karty..
-
Mary? – Hermiona zmarszczyła brwi i
spojrzała pytająco na koleżankę.
Nie odpowiedziała, lecz kiwnęła powoli głową. Dając
tym samym pani Weasley wolną drogę.
-
Weź sobie ciasteczko. – Hermiona podała
w jej stronę talerz z kruchymi ciastkami.
-
Nie chcę. – momentalnie głos dziewczyny
stał się lodowaty i ostry.
-
No dobrze. Twoją matkę czeka na pewno
dochodzenie. I w najgorszym wypadku… może trafić do Azkabanu na jakiś czas.
-
Co to Azkaban? – spytała jednakże
domyślała się co Hermiona jej odpowie.
-
Więzienie czarodziejów. Kiedyś pilnowali
go Dementorzy. – zaczęła, jednakże widząc dezorientację w oczach słuchaczki
dodała - Magiczne stworzenia wysysające
duszę człowieka. Sieją niepokój i przygnębienie.
-
A jak wysysają tę duszę? – zaciekawiona nie
powstrzymała się od pytania.
-
Poprzez pocałunek. Zbliżają usta i
świszczącym oddechem wsysają w siebie duszę nieszczęśnika. A wracając do twojej
matki.
Pani Brylska miała zakrytą twarz. Płakała. Azkaban, Dementorzy,
jej brat… Czarne wspomnienia wróciły na nowo otwierając zabliźnione rany. Tak
to trudne. Bardzo trudne. Nawet dla
dorosłej kobiety.