Siedziała na parapecie otwartego
na oścież okna. Biła się z myślami wpatrując w jedyne źródło światła – Księżyc.
Srebrzysta łuna oświetlała jej twarz, a delikatny, czerwcowy wiatr kołysał
włosami. Upiła łyk kawy i zapaliła mugolskiego papierosa. Zakaszlała, ale
ponownie się zaciągnęła. Nie miała pojęcia co jej męża w nich fascynowało. Po
chwili jednak pojawiło się dziwne wyciszenie. Nie usłyszała nawet skradającego
się przez salonik wysokiego, rudowłosego mężczyzny. Po chwili już była w jego
ramionach.
-
Aaa! – krzyknęła i wypuściła papierosa z
rąk
-
Czemu nie śpisz? – spojrzał na nią
zatroskany i podniósł niedopałek. – I od kiedy palisz?
Nie odpowiedziała od razu, tylko przeczesała brązowe
włosy ręką i westchnęła opierając się o framugę okna. Ronald Weasley spojrzał
na małżonkę. Nie musiała nic mówić. Dobrze wiedział o co chodzi. Zresztą ta
sprawa była w ich domu numerem jeden. Tak. Dobrze wiedział, jak się musi czuć.
Wiedział jednak też, że Marion miała rację. Tylko prawda. Szczera prawda pomoże
jej rozwiązać te sprawę.
-
Nie możesz się zadręczać. Zrób tak jak
mówiła Marion.
-
To nie jest takie proste! – wstała i
zaczęła chodzić po kuchni. – Jest wysoce prawdopodobne.... Że Marion trafi do
Azkabanu.
-
Ona się liczy z konsekwencjami i da
sobie radę. – odparł opierając się o blat.
-
A Ala? Pomyślałeś o niej? – zmarszczyła
brwi i spojrzała na jego piegowatą twarz.
-
A wiesz, że tak? Spędzi wakacje w Norze.
Nie uważasz, że w ten sposób nadrobi te wszystkie mugolskie lata?
Kobieta otworzyła szeroko oczy i rzuciła się mu w
ramiona obdarzając ciepłym, wręcz dziewczęcym pocałunkiem. Następnie podskoczyła i pobiegła
na górę, zapewne od razu rzucając się w wir pracy. Cała Hermiona! – westchnął i
wstawił kubek po kawie do zlewu.
***
W tym samym czasie na
cmentarzu w Little Hangleton absolutna cisza została przerwana nagłym, niczym z
nicości pojawieniem dwójki mężczyzn. Ich ubiór sugestywnie wskazywał iż są
czarodziejami. Żywo nad czymś dyskutowali ruszając długą alejką w głąb cmentarza.
Obaj byli bardzo czujni i bacznie się rozglądali. A dobrana z nich była para.
Jeden wysoki i barczysty z ciemnymi oczami, natomiast drugi mały i suchy z
kościstą, oliwkową twarzą , próbujący nadążyć za wielkimi krokami kompana. Po
chwili stanęli przed furtą starej części cmentarza. Niższy popchnął furtkę,
która z cichym jękiem się przed nimi otworzyła. Po paru metrach ujrzeli swój
cel – trzy bogato zdobione nagrobki. Spojrzeli na „najmłodszy” i lekko skinęli
w jego stronę głowami. Tak to był Jego grób. Grób Czarnego Pana.
-
Witaj przyjacielu…. – odezwał się
wysoki, zimny głos zza ich pleców.
-
No, no… Kogo moje oczy widzą… Sam
Lucjusz Malfoy.- wyższy podszedł do niego i sztywno z fałszywą radością ścisnął
za ramiona.
-
I jak wieści, Rowle? Zmizerniałeś w tej
Argentynie… - posłał mu wymuszony uśmiech pełen jadu.
-
Mogłem się spodziewać, że to ty
wpadniesz na ten jakże… szaleńczy pomysł. Poznaj mojego przyjaciela Pedro
Milato.
-
Ooo… W takim razie… Witam w Anglii. –
uśmiechnął się z wyższością.
-
Wiele słyszałem o Pańskiej przeszłości.
Zaciekawiła mnie jednak informacja jaką przekazał mi Thorfinn, dlatego
postanowiłem z nim przybyć.
-
Przyda nam się każda pomoc. Teraz, gdy
nadeszła ta wspaniała wiadomość…
-
Lucjuszu, jesteś pewien… że chcesz się w
to mieszać? Z twoją reputacją?
-
Ach… ty i twoje żarty… Przecież to było
jasne ,że Czarny Pan przegra… Bo wybrał sobie złych ludzi. Ale teraz? Kiedy
gdzieś po świecie chodzi jego Potomek…? Sam. Bezbronny… Trzeba mu pomóc, nie
sądzisz?
-
No, nie wiem czy jest taki bezbronny,
Panie Malfoy. On posiada na pewno wielką moc, ogromną…. – Milato musiał mocno
zadzierać głowę by zajrzeć w jego stalowe oczy.
Blondyn
uśmiechnął się, po czym odwrócił plecami i usiadł na ciemnym, dębowym krześle,
które musiał wyczarować już wcześniej, lecz przybysze go nie dostrzegli. Po
chwili rozległy się kliknięcia aportacji i na cmentarzu pojawiło się jeszcze
parunastu ludzi. Ściągali kaptury i pospiesznie witali wzajemnie. Rowle
rozglądał się posępnie, poznawał niektóre twarze swych pobratymców, którym
lekko kiwał głową w geście powitania, pojawiło się paru młodych czarodziei
których nigdy nie widział na oczy. Cóż… Malfoy najwyraźniej nie próżnował i
naprawdę planował zbudować armię, udając przy tym Czarnego Pana.
-
Moi Drodzy… Witajcie! – przywitał ich
rozglądając się dookoła. – Cieszę się na tak liczną odezwę z waszej strony. Jak
wiecie, zebraliśmy się tutaj aby ustalić plan działania… I znaleźć Potomka
naszego Pana. To bardzo ważne, aby dać nauczkę tym, którzy go uśmiercili. Jak
wszyscy doskonale wiecie, nie mogliśmy tego zrobić, bo albo siedzieliśmy w
Azkabanie albo za granicą, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości. Ale teraz…
Nastał odpowiedni czas, aby się zemścić. Nastał czas, aby Czarna Magia znowu
stała się potęgą!
Ostatnie słowa bardzo mocno zaakcentował, co
spotkało się z aplauzem ze strony „nowych”. Odpowiedział im uciszający ruch
ręką, dając do zrozumienia że to jeszcze nie koniec.
-
Musimy opracować plan działania.
Będziemy szukać, dopóki go nie znajdziemy i nie pomożemy przypomnieć kim jest.
I jakie ma zadanie…
-
Rowle, zrobiłeś tak jak cię prosiłem?
-
O tak, Lucjuszu. Rozejrzałem się w
swoich stronach, ale nikt nie słyszał o Potomku…
Malfoy zacmokał niezadowolony i zwrócił do młodego,
chudego chłopca o złamanym nosie i krótkich blond włosach. Lekko drgnął na
dźwięk swego imienia.
-
Patrick… A jak u ciebie?
-
Ja mam za to dosyć dobre wieści, Panie… Tak
sądzę bynajmniej. Możemy zmniejszyć obszar poszukiwań do starego kontynentu. To
raczej mało prawdopodobne, aby Czarny Pan zostawiał potomka daleko od swych
przyjaciół… - młodzieniec westchnął cicho i wycofał się w tłum.
-
Bardzo dobrze, bardzo dobrze… Jesteśmy
chociaż krok do przodu. A to i tak dużo… Nawet bardzo dużo. Szczególnie gdy
nasze ruchy są ograniczone. Nie po to uciekaliśmy przed wymiarem
sprawiedliwości albo odsiedzieliśmy swoje w Azkabanie, prawda przyjaciele? –
Lucjusz rozłożył ramiona jakby chciał objąć wszystkich zebranych, po czym dodał
– Macie rozlecieć się po Europie i Azji. Każdy kraj, centymetr po centymetrze. Nie ujawniajcie się też za bardzo! Nie chcemy przecież aby Potter się nami zainteresował...Na razie to wszystko, co do dalszych działań… Wiecie gdzie mnie szukać.
Po tych słowach skłonił się i zniknął. Po prostu aportował
się. Rowle był zły. Nie dowiedział się niczego szczególnego, dodatkowo Malfoy
się rządzi. Jakby… Jakby miał jakiś cel w znalezieniu tego Potomka. Stwierdził
,że będzie go musiał mieć na oku. Nie przepadał za nim nigdy, ale dopóki łączył
ich wspólny cel jakoś to było. Teraz najwidoczniej Lucjusz planuje wziąć odwet
za krzywdy własnej rodziny wykorzystując Potomka.
____________________________________________________
Witajcie ponownie, co do rozdziału... Nie jestem do niego do końca przekonana. Nie wiem jak Wy go odbierzecie. Liczę, że nie jest tak źle jak mi się wydaje. Chciałam ,aby mój Lucjusz był... hmm krótko mówiąc zły i zatracony w zemście.
Argentyna... - czemu akurat to państwo? Już wyjaśniam, dużo popleczników Hitlera
tam właśnie uciekało. A Voldek tak mi go przypomina... ( nie licząc nosa i wąsów :P )