niedziela, 25 sierpnia 2013

VI rozdział


Pani Weasley układała talerze i krzyczała na męża aby przynosił przygotowane jedzenie. Nic wystawnego:  dwa rodzaje sałatek, pieczywo czosnkowe i zupa dyniowa. Teściowa podzieliła się z nią tajnikami kuchni Weasleyów ,aby jego syn miał jak najlepiej. Lubiła zresztą swoją synową, bo widziała jaki jest dzięki niej szczęśliwy.
-        Już są!
-        To otwórz!
-        A ty nie możesz?
-        Mogę, więc idę. – Ronald zażartował i ruszył wpuścić siostrę z mężem.
Po chwili było słychać ożywioną Ginny, która z przejęciem o czymś opowiadała Ronowi.
-        Witaj ponownie Harry, Ginny! Dawno się nie widziałyśmy.
-        Taaak, faktycznie całe… 5 godzin 40 minut i 26…27 sekund. – Ginny wręcz z zegarkiem w ręku odpowiedziała przyjaciółce. – Czytałaś te książki?
-        Cały czas czytam… Gdy nie mam akcji.
-        Byłaś na akcji? Przecież już od dawna na żadnej nie byłaś.
-        Prawda. Ale dzisiejsza była wyjątkowa i szczególna, dlatego pani Brown mnie o to poprosiła.
-        Dooobra ludzie. Jestem głodny, możemy zjeść? – Ronald przerwał dodając do tego głośne burczenie brzucha.
-        Ronaldzie!
Hermiona była oburzona, ale reszta się roześmiała więc koniec końców musiała do nich dołączyć. No tak – śmiech jest zaraźliwy.
-        No to siadajmy. – odezwał się w końcu Harry przecierając jednocześnie okulary. – Hermiona opowie nam przy jedzeniu.

***
Minął jakiś czas od rozpoczęcia akcji poszukiwań Dziedzica, ale niestety nadal byli w martwym punkcie. Sowy od członków Zakonu co jakiś czas wlatywały przez okno nie przynosząc oczekiwanych rezultatów.  Dodatkowo odwiedził ją ostatnio Neville. Martwił się o Rose. A raczej to ona się martwiła, ale nie miała odwagi przyjść do niej, więc poszła do wujka. Liczyła, że się czegoś od niego dowie.  Pytała czemu nie ma Hagrida w szkole i czemu byli tutaj jej rodzice. Uspokoił ją, ale był pewien że maluchy zaczną węszyć. W końcu mają to we krwi. McGonagall nie chciała tego, nie chciała mieszać dzieci w tak ważne sprawy. Oczywiście wiedziała, że są jak swoi rodzice, ale pewne sprawy powinny zostać tylko między członkami. To trudne i niebezpieczne. Niedługo może być kolejna wojna. Kolejne morderstwa i zaginięcia. Dodatkowo niepokoiła się o Neville`a. Od czasu tej sytuacji z Hanną i ich rozwodu, nie był już tym samym roześmianym człowiekiem. Częściej siedział sam w swoich komnatach i badał rośliny. Bała się. Bała się, że stanie się tak samo zgorzkniały jak Snape, właśnie skoro o nim mowa. Obiecał jej, że nie będzie się wychylał w świecie czarnej magii. Ale kto go wie? Z drugiej strony wiedziała, że nie jest nieroztropny i nie zrobi nic pochopnie. Ujawni się całkowicie w swoim czasie, a tak mógł być tajnym agentem i zdobywać informacje pod przykrywką.
Wiedziała też już, gdzie go znaleźć w razie nagłej sytuacji. Wymógł na niej jednak, aby nie dzieliła się z resztą tą informacją. Wolał nie mieć nawiedzeń przerażonej i zamartwionej Molly, ryczącej i wszystko wiedzącej Granger, tfu Weasley. Nie wspominając o Potterze i Weasley`u. Wystarczyła mu wiedza o tym, że w przyszłym roku na co dzień będzie się spotykał z ich klonami.

***
Siedziały na dywanie w salonie i co chwilę chichotały. Szczególnie przy oglądaniu ruchomych zdjęć z lat młodości jej matki. Matka opowiedziała jej o świecie czarodziejów. Pokazała też czym jutro dostaną się do Londynu – proszek Fiuu. Okazało się, że ich kominek jest połączony do sieci, więc problem zniknął. Pojawił się inny problem. Matka nie mogła znaleźć kluczyka do skrytki bankowej w Banku Grundgegota, nie… Gringotta! Musi się tyle nauczyć, a i tak nadal jej nie wierzy. Różdżki, miotły, zaklęcia, magiczne księgi… Zawsze czytała o tym w bajkach. A teraz ma to przeżyć. To jak sen. Ale nie chciała się z niego obudzić. Czuła, że zaczyna się ogromna przygoda. Przygoda, która odmieni jej całe życie.
-        Mamo, dlaczego ta Weasley się tutaj właściwie pojawiła?
-        Bo musiałaś wyzwolić swoją moc w jakiś sposób.
-        Yyy…
-        Wyobraź sobie butelkę z wodą. Robimy w niej dziurkę. I jak przechylimy to ta woda zaczyna uciekać… Rozumiesz?
-        Mniej więcej. Ale nie przypominam sobie żebym rzuciła jakimś zaklęciem.
-        Kochanie, to nie musiało być zaklęcie. Mogłaś to zrobić zupełnie o tym nie wiedząc i nawet tego do końca nie czując. Wydarzyło się ostatnio coś czego się bałaś albo bardzo ucieszyłaś?
-        Nie… Chyba nie. Myślisz, że bym to poczuła? Jakie to uczucie?
-        Fala gorąca przepływająca przez całe ciało, tak bym to opisała.
-        Nie mam zielonego pojęcia, ale kiedy to było? W sensie kiedy miałam użyć magii?
-        Nie powiedziała mi, weszłaś i nam  przerwałaś.
-        A więc to moja wina? Jak zwykle moja. Oczywiście. Ale  nie zapominaj, że to ty mnie okłamywałaś. Idę spać.
Wstała i ruszyła nie patrząc na matkę w stronę schodów. Po paru stopniach się jednak raptownie zatrzymała.
-        Czy mogłam się zaczarować gdy skakałam w dal?  To ostatnio było moim wielkim wydarzeniem, którego się bardzo bałam. Ale też bardzo chciałam pokonać lęk.
-        Całkiem możliwe, że to właśnie to cię odblokowało. Śpij dobrze. Jutro ciężki dzień.

***
Opowiedziała przyjaciołom całą historię od A do Z. I podzieliła się swoimi obawami i rozterkami. Liczyła, że dobrze jej doradzą, chociaż nigdy ich o to nie prosiła bo potrafiła rozwiązać takie rzeczy sama. Teraz jednak było inaczej. Matka tyle lat okłamywała córkę. Uwięziła jej moc z zazdrości. To nie była zwykła sprawa.
-        I nie wiem jaki napisać raport w tej sprawie. Nie chcę donosić na Marion. Znałam ją. Ale z drugiej strony… - Hermiona dokończyła opowieść, ale wszedł jej w słowo Harry.
-        Popełniła wykroczenie? Nie powinna czynić wbrew czemuś. To naturalne być czarodziejem. Tak samo jak naturalne jest bycie człowiekiem. To tak jakby kogoś zamienić w sowę. Zwierzęca klatka.
-        Dokładnie to miałam na myśli.
-        To może porozmawiaj z szefową nieoficjalnie jak na razie. – Ginny liczyła, że to coś da.
-        Nie Ginny, nie znasz jej szefowej. Typowa służbistka. W dokumentach musi być wszystko na tip top. – Ronald chociaż raz tego wieczoru odezwał się mądrze.
-        Ale popatrzmy. Jej brat ją gnębił. To odcisnęło się na jej psychice tak, że nie umie już używać magii. Jej córka zaczęła ją odkrywać, a ona nie mogła nic. Dodatkowo ona miała się wychowywać w „takiej” rodzinie? Podobno tylko ona i jej ojciec byli normalni. Jeżeli wiecie o czym mówię.
-        Czyli mam napisać, że to pomyłka. Nikt nie uwierzy…
-        Poczekaj jeszcze trochę. Jutro sobota. Masz wolny weekend. Posiedź i przemyśl to na spokojnie. Na pewno jakoś to rozwiążesz. W końcu jesteś Hermioną. Dziewczyną która wie praktycznie wszystko. Ale uważam koniec końców, że powinnaś napisać w raporcie jak to było z Mary. Brown to zrozumie, pamięta tamte czasy tak samo dobrze jak my.
Harry pokrzepił Hermionę, zawsze tak było. Nie pomogli jej za wiele, ale potrzymali na duchu. Jak zawsze zresztą.
***
Mężczyzna siedział za wielkim dębowym biurkiem w ciemnym gabinecie. Przez okno przebijał się blask księżyca. Oświetlał papier, który czytał. A raczej próbował czytać. Jego myśli błądziły wokół jednej dziewczyny. A raczej kobiety. Kto wie, co by było gdyby. Wyciągnął jej zdjęcie i spojrzał. Już nawet nie pamiętał jak je zdobył. Stała i rozmawiała z koleżankami. Taką ją zapamiętał. Ale nie ma co gdybać. Nigdy nic nie było. Nie miało prawa być.
-        Kochanie? Co robisz? Chodź, jest późno…
Szybko schował zdjęcie pod stertą kopert i spojrzał w stronę uchylonych drzwi. Uśmiechnął się. Tam stała kobieta jego życia. O tak stary, zrobiłeś się zbyt sentymentalny. Niedobrze z tobą. Schował fotografię razem ze stertą papierów głęboko do szuflady, nie chciał żeby to znalazła. Sam nie wiedział po co szperał na strychu.
-        Już nic. Musiałem coś sprawdzić.
Wstał, pocałował żonę i ciągnięty przez nią za rękę wyszedł z gabinetu.

***

-        Lily, ale dlaczego?
-        Bo nie. Obiecałam!
-        Proszę cię, jesteś dobra z tego przedmiotu. Uwielbiasz wróżbiarstwo. Nikt się nie dowie… Słowo!
-        Jamesowi to się nie spodoba, przecież wiesz.
-        Proszę…. Proszę. Przecież chcesz wiedzieć czy coś się święci, prawda?
-        No chcę, ale… Doooobra. Tylko nikomu ani słowa, bo cię potraktuję upiorogackiem.
Usiadły na podłodze i po paru minutkach można było odczytać werdykt:
-        Trójkąt! – krzyknęła Lily po dokładnej analizie.
-        Na gacie Merlina, mów po ludzku… - Rose zmarszczyła brwi w typowy dla matki sposób.
-        Coś nieoczekiwanego. – zawyrokowała dziewczynka patrząc na kuzynkę
-        I to wszystko? Na pewno dobrze sprawdziłaś?
-        Nie musiałam sprawdzać, ja to wiem. Jak nie wierzysz sprawdź w podręczniku.
-        Co Rose ma sprawdzić? – odezwał się zaciekawiony James zza ich pleców.
Odpowiedział mu tylko brzdęk tłuczonej o posadzkę porcelany.

Obserwatorzy