Rozmawiali długo,
zarówno na temat zaistniałej sytuacji jak i wspomnień, przekazanych przez niego
Wybrańcowi wtedy we Wrzeszczącej Chacie. Nie pogodzili się. Ich stosunki nie
uległy całkowitej zmianie. Byli dla siebie uprzejmi jako dorośli i dojrzali
mężczyźni. Stosunki tej dwójki przez te wszystkie lata były bardzo napięte i
trudne. Powiedzieli sobie wiele niemiłych słów. Nie można tego naprawić ot tak
w pięć minut. Na to jak każdy wie potrzeba czasu. Jednakże można zauważyć ,że
Harry postarał się, aby go oczyścić z zarzutów. To on opowiedział jaki był
naprawdę wiele osób mu uwierzyło, wiele osób starało się to uczynić, ale stare
urazy były. Nie można się domyśleć co czuje naprawdę Snape. To zawsze było w
kwestii domysłów jego otoczenia. Severus pokrótce opowiedział co się działo po
„śmierci”, ale nie chciał wyznać co robił przez ten czas. Stwierdził tylko
krótko, że się uczył. A wrócił, bo namówił go do tego obraz Dumbledore`a, który
miał ze sobą. Koniec końców z nastaniem świtu wszyscy wrócili do swych starych
jak i zupełnie nowych obowiązków.
***
-
Rose! Rosie! – chłopak biegł przez
błonie w stronę jeziora.
Dziewczyna podniosła głowę z nad podręcznika do
transmutacji i uśmiechnęła się do nastolatka.
-
Miałeś się uczyć z Charlesem…
-
Tak ,ale muszę ci coś powiedzieć. –
powiedział szczerząc śnieżnobiałe zęby.
-
No słucham cię. – dziewczyna nieudolnie
udała obojętność.
-
A umówisz się ze mną?
-
Zastanowię się. Niedługo egzaminy… - nie
dawała za wygraną Rose.
-
Nie zapominaj, że nie będziemy się
widzieć przez całe lato! To jak? – chłopak udał załamanie wyciągając chusteczkę
i teatralnie wydmuchując nos.
-
Dlaczego zawsze ja? – dziewczyna odparła
z uśmiechem kręcąc jednocześnie głową.
Chłopak wyraźnie się ucieszył, ale zaraz przybrał
rzeczowy wyraz twarzy.
-
Twoi starzy byli w Hogwarcie.
-
Jesteś pewny? - dziewczyna prawie zerwała się na równe nogi.
-
Tak mijałem wczoraj twojego ojca. A
teraz wychodzili wszyscy. Byli u McGonagall.
-
Mam nadzieję , że się nic nie stało… -
powiedziała patrząc z niepokojem na chłopaka.
-
Spokojnie. Przecież byś wiedziała
pierwsza gdyby to było coś istotnego… - odparł uspokajającym tonem, pełnym
ciepła.
Dziewczyna przesunęła się i zaprosiła go gestem do
siebie. Ten przyjął to z ochotą i położył się z głową na jej kolanach i trwali
tak jak para zakochanych, którą zdecydowanie byli. Przynajmniej według jego
fanek, które przyglądały się temu z zazdrością i zgrzytaniem zębów. Faktycznie
był przystojny. Wysoki, szczupły. Nie przesadnie i wręcz chorobliwie chudy. Po
prostu szczupły. Z wiecznie zmierzwionymi włosami. I do tego świetny gracz w quidditcha.
Ideał? Możliwe. Ale to tylko facet. A w rzece pełno ryb. I to nie byle jakich.
***
Dni mijały, coraz
cieplejsza pogoda przypominała tylko o zbliżającym się lecie i końcu roku
szkolnego. Coraz bliżej było również do sprawdzianu zaliczeniowego do którego
miała przystąpić w drodze wyjątku( a raczej błagań matki) Alicja. Codziennie po
zajęciach biegła (niechętnie, ale co zrobić) do swojego korepetytora, który był
siwiejącym i przygarbionym staruszkiem nie lubiącym przeciągu. Dlatego miał
zamknięte okna. Zawsze. Nawet jak późnowiosenna temperatura wynosiła 20 stopni.
Tego dnia było tak samo. Zadzwoniła
dzwonkiem i poczekała ,aż jego równie wiekowa żona raczy jej otworzyć. Gdy
weszła i usiadła, pierwsze co zrobiła to ściągnęła szmaragdowy sweterek i
została w samej bluzce na ramiączkach, następnie wyciągnęła potrzebne rzeczy i
zabrali się do pracy. Była zadowolona, mimo niedogodności. Dziadek, bo tak go
nazywała dobrze tłumaczył zawiłości algebry i geometrii. Dlatego wszystko
pojmowała w lot. I przestawała się bać egzaminu. Dwie godziny minęły jak z
bicza strzelił. Dziewczyna szybko się pożegnała i wyszła na świeże powietrze.
Gdy schodziła po schodach musiała przysiąść, bo zakręciło jej się w głowie. To
pewnie przez różnicę temperatur pomyślała siedząc na zimnych schodach.
***
Właśnie podpisywała
kolejny, jak zawsze dokładnie wypełniony dokument, gdy rozległo się pukanie do
drzwi.
-
Proszę!
-
Witaj, Hermiono. Przeszkadzam? Zajmę Ci
parę minut. Jest sprawa dla ciebie…
-
Ale ja już dawno nie chodzę na akcje,
nie ma kto iść?
-
To jest szczególna i tajemnicza sprawa,
coś w sam raz dla ciebie…
-
No nie wiem, Ann. Mam pełno roboty, sama
widzisz.
-
Proszę cię. To naprawdę ważne.
-
No dobrze, o co chodzi? – spytała
Hermiona wyciągając rękę po teczkę z dokumentacją.
Ann podała jej teczkę i usiadła.
-
Użycie czarów w obecności mugoli. Tylko
jest jeden problem. Osoba która ich użyła nie jest czarodziejem.
-
Jak to?
-
Spójrz sama.
Miona otworzyła teczkę i zaczęła czytać. Po chwili
zastanowienia stwierdziła:
-
Faktycznie, sprawa jest interesująca. Biorę
to.
-
Tak się cieszę Hermiono – Ann była
wyraźnie uradowana i mrugając do niej dodała – Jesteś pomocna jak zawsze. Już
wiem kto mnie zastąpi jak odejdę na emeryturę.
Dziewczyna się ucieszyła, ale tylko kiwnęła głową
dając do zrozumienia szefowej, że rozumie. Gdy ta wyszła, pani Weasley odłożyła
to czym zajmowała się przed wejściem pani Brown i całkowicie poświęciła się tej
dziwnej sprawie.
***
Właśnie prasowała, gdy rozległo się pukanie do
drzwi.
- Witam. Moje nazwisko Weasley, Hermiona
Weasley. Jestem zastępcą szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, czy mogę
wejść?
- Proszę… - kobieta nie ukrywała
przerażenia. Czarodzieje? W jej domu? Przecież to niemożliwe.
Miona weszła do salonu i usiadła na jednym ze
skórzanych foteli. Dokładnie, ale i dyskretnie rozejrzała się po wnętrzu. Było
zwyczajne i mugolskie. Wyciągnęła dokumenty i spojrzała na kobietę
- Mogę wiedzieć jaki jest cel pani wizyty?
–spytała właścicielka bardzo oficjalnym tonem i bez proponowania herbaty
usiadła naprzeciwko wpatrując się w nią.
- Nasz Departament został poinformowany o
użyciu czarów w obecności mugoli.
- No i?
- Nie uczyniła tego pani, ale pani córka
Alicja która w świetle posiadanych przez wszystkie instancje dokumentów nie
jest czarownicą.
- I to jest prawda. Ona jest… normalna.
- Ale pani jest czarownicą. Czystej krwi.
A jej ojciec?
- Jej ojciec nie żyje i nie był
czarodziejem, jeśli o to pani chodzi.
- Podsumujmy. Pani córka ma 15 lat, nie
jest czarownicą ,a mimo to użyła czarów. Patrząc na to logicznie, tylko
czarodzieje potrafią czarować, zgodzi się pani ze mną?
Kobieta pokiwała głową starając się opanować emocje
i myśląc: Ona nie może się dowiedzieć! Hermiona natomiast zrobiła notatkę w
notesie i ponownie się odezwała:
-
Szanowna Pani, ja nie jestem wrogiem…
Chcę pani pomóc. – Hermiona uśmiechnęła się do kobiety, która nie reagowała
tylko się w nią wpatrywała – Napiłabym się herbaty.
-
Aaa… Tak. – ocknęła się i ruszyła w
stronę kuchni.
Po paru minutach stały przed nimi kubki pełne
parującej herbaty.
-
Od dawna nie używa pani czarów?
-
Ja… Och… Od czasu gdy Rudolf… trafił do
Azkabanu.
-
Marion… - Hermiona odłożyła teczkę i
notes – Porozmawiajmy normalnie.
Kobieta dobrze znała Hermionę Granger. Ze szkoły,
jednakże nie utrzymywały ze sobą bliższego kontaktu. Granger była w
Gryffindorze, ona natomiast w Ravenclavie. To nie była jednakże jedyna przeszkoda.
Jej brat… nazywał ją zawsze tak okropnie! Nienawidziła go za to. Jakby nie było
innych określeń. Różniła się od niego, bardziej wdała się w ojca. Rudolf
natomiast w matkę, kobietę pochodzącą ze starego rodu, który ponad wszystko
ceniła status krwi. Dlatego wszyscy lądowali w Slytherinie. Dopiero ona, jako
jedyna w rodzinie znalazła się w Ravenclavie czego jej matka nie zaakceptowała
do śmierci otwarcie faworyzując jej brata. Nawet to, że wylądował w Azkabanie
za służenie Czarnemu Panu, nie zmieniło jej postępowania. Tylko ojciec, mimo że
czystej krwi miał inne poglądy, jednakże tylko jej mówił otwarcie co myślał i
to w niej zakorzenił. Matka uważała go za słabego, nie dogadywali się, jednakże
trwali przy sobie. Bo rozstania były w złym guście.
-
Przepraszam Hermiono, ale nie mogę. Po prostu nie mogę.
-
Twoja córka jest czarodziejką, prawda? –
Hermiona zadała jej to pytanie chociaż wiedziała, jaka jest odpowiedź.
-
Jest. Ale zdecydowałam, że będziemy żyć
normalnie. I zazdrościłam jej…
-
Rzuciłaś na nią zaklęcie? Magoblivio?
-
Tak, to znaczy… Nie. Ja przecież nie…
Ojciec. Poprosiłam go o to i zrobił to, bo mnie kochał i wiedział, że wiem co
robię. Zawsze wiedziałam. Pewnie się zastanawiasz dlaczego w szkole nic nie wiedzieli?
-
Silny Confundus?
-
Dokładnie. Działanie genialne w swojej
prostocie. – parsknęła perlistym śmiechem.
-
Dobrze Marion. Ale co zamierzasz teraz?
Ona zaczyna koniec końców wykazywać swe zdolności. Coś musiała się stać, że je
wykazała. Nie sądzisz, że czas najwyższy aby poznała prawdę?
-
Jaką prawdę? – rozległ się zdziwiony,
pełen wyższości głos zza ich pleców.