niedziela, 11 sierpnia 2013

IV rozdział


Rozmawiali długo, zarówno na temat zaistniałej sytuacji jak i wspomnień, przekazanych przez niego Wybrańcowi wtedy we Wrzeszczącej Chacie. Nie pogodzili się. Ich stosunki nie uległy całkowitej zmianie. Byli dla siebie uprzejmi jako dorośli i dojrzali mężczyźni. Stosunki tej dwójki przez te wszystkie lata były bardzo napięte i trudne. Powiedzieli sobie wiele niemiłych słów. Nie można tego naprawić ot tak w pięć minut. Na to jak każdy wie potrzeba czasu. Jednakże można zauważyć ,że Harry postarał się, aby go oczyścić z zarzutów. To on opowiedział jaki był naprawdę wiele osób mu uwierzyło, wiele osób starało się to uczynić, ale stare urazy były. Nie można się domyśleć co czuje naprawdę Snape. To zawsze było w kwestii domysłów jego otoczenia. Severus pokrótce opowiedział co się działo po „śmierci”, ale nie chciał wyznać co robił przez ten czas. Stwierdził tylko krótko, że się uczył. A wrócił, bo namówił go do tego obraz Dumbledore`a, który miał ze sobą. Koniec końców z nastaniem świtu wszyscy wrócili do swych starych jak i zupełnie nowych obowiązków.

***
-        Rose! Rosie! – chłopak biegł przez błonie w stronę jeziora.
Dziewczyna podniosła głowę z nad podręcznika do transmutacji i uśmiechnęła się do nastolatka.
-        Miałeś się uczyć z Charlesem…
-        Tak ,ale muszę ci coś powiedzieć. – powiedział szczerząc śnieżnobiałe zęby.
-        No słucham cię. – dziewczyna nieudolnie udała obojętność.
-        A umówisz się ze mną?
-        Zastanowię się. Niedługo egzaminy… - nie dawała za wygraną Rose.
-        Nie zapominaj, że nie będziemy się widzieć przez całe lato! To jak? – chłopak udał załamanie wyciągając chusteczkę i teatralnie wydmuchując nos.
-        Dlaczego zawsze ja? – dziewczyna odparła z uśmiechem kręcąc jednocześnie głową.
Chłopak wyraźnie się ucieszył, ale zaraz przybrał rzeczowy wyraz twarzy.
-        Twoi starzy byli w Hogwarcie.
-        Jesteś pewny?  - dziewczyna prawie zerwała się na równe nogi.
-        Tak mijałem wczoraj twojego ojca. A teraz wychodzili wszyscy. Byli u McGonagall.
-        Mam nadzieję , że się nic nie stało… - powiedziała patrząc z niepokojem na chłopaka.
-        Spokojnie. Przecież byś wiedziała pierwsza gdyby to było coś istotnego… - odparł uspokajającym tonem, pełnym ciepła.
Dziewczyna przesunęła się i zaprosiła go gestem do siebie. Ten przyjął to z ochotą i położył się z głową na jej kolanach i trwali tak jak para zakochanych, którą zdecydowanie byli. Przynajmniej według jego fanek, które przyglądały się temu z zazdrością i zgrzytaniem zębów. Faktycznie był przystojny. Wysoki, szczupły. Nie przesadnie i wręcz chorobliwie chudy. Po prostu szczupły. Z wiecznie zmierzwionymi włosami. I do tego świetny gracz w quidditcha. Ideał? Możliwe. Ale to tylko facet. A w rzece pełno ryb. I to nie byle jakich.

***
Dni mijały, coraz cieplejsza pogoda przypominała tylko o zbliżającym się lecie i końcu roku szkolnego. Coraz bliżej było również do sprawdzianu zaliczeniowego do którego miała przystąpić w drodze wyjątku( a raczej błagań matki) Alicja. Codziennie po zajęciach biegła (niechętnie, ale co zrobić) do swojego korepetytora, który był siwiejącym i przygarbionym staruszkiem nie lubiącym przeciągu. Dlatego miał zamknięte okna. Zawsze. Nawet jak późnowiosenna temperatura wynosiła 20 stopni.  Tego dnia było tak samo. Zadzwoniła dzwonkiem i poczekała ,aż jego równie wiekowa żona raczy jej otworzyć. Gdy weszła i usiadła, pierwsze co zrobiła to ściągnęła szmaragdowy sweterek i została w samej bluzce na ramiączkach, następnie wyciągnęła potrzebne rzeczy i zabrali się do pracy. Była zadowolona, mimo niedogodności. Dziadek, bo tak go nazywała dobrze tłumaczył zawiłości algebry i geometrii. Dlatego wszystko pojmowała w lot. I przestawała się bać egzaminu. Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił. Dziewczyna szybko się pożegnała i wyszła na świeże powietrze. Gdy schodziła po schodach musiała przysiąść, bo zakręciło jej się w głowie. To pewnie przez różnicę temperatur pomyślała siedząc na zimnych schodach.


***

Właśnie podpisywała kolejny, jak zawsze dokładnie wypełniony dokument, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
-        Proszę!
-        Witaj, Hermiono. Przeszkadzam? Zajmę Ci parę minut. Jest sprawa dla ciebie…
-        Ale ja już dawno nie chodzę na akcje, nie ma kto iść?
-        To jest szczególna i tajemnicza sprawa, coś w sam raz dla ciebie…
-        No nie wiem, Ann. Mam pełno roboty, sama widzisz.
-        Proszę cię. To naprawdę ważne.
-        No dobrze, o co chodzi? – spytała Hermiona wyciągając rękę po teczkę z dokumentacją.
Ann podała jej teczkę i usiadła.
-        Użycie czarów w obecności mugoli. Tylko jest jeden problem. Osoba która ich użyła nie jest czarodziejem.
-        Jak to?
-        Spójrz sama.
Miona otworzyła teczkę i zaczęła czytać. Po chwili zastanowienia stwierdziła:
-        Faktycznie, sprawa jest interesująca. Biorę to.
-        Tak się cieszę Hermiono – Ann była wyraźnie uradowana i mrugając do niej dodała – Jesteś pomocna jak zawsze. Już wiem kto mnie zastąpi jak odejdę na emeryturę.
Dziewczyna się ucieszyła, ale tylko kiwnęła głową dając do zrozumienia szefowej, że rozumie. Gdy ta wyszła, pani Weasley odłożyła to czym zajmowała się przed wejściem pani Brown i całkowicie poświęciła się tej dziwnej sprawie.

***
Właśnie prasowała, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
-  Witam. Moje nazwisko Weasley, Hermiona Weasley. Jestem zastępcą szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, czy mogę wejść?
-   Proszę… - kobieta nie ukrywała przerażenia. Czarodzieje? W jej domu? Przecież to niemożliwe.
Miona weszła do salonu i usiadła na jednym ze skórzanych foteli. Dokładnie, ale i dyskretnie rozejrzała się po wnętrzu. Było zwyczajne i mugolskie. Wyciągnęła dokumenty i spojrzała na kobietę
-   Mogę wiedzieć jaki jest cel pani wizyty? –spytała właścicielka bardzo oficjalnym tonem i bez proponowania herbaty usiadła naprzeciwko wpatrując się w nią.
-    Nasz Departament został poinformowany o użyciu czarów w obecności mugoli.
-    No i?
-    Nie uczyniła tego pani, ale pani córka Alicja która w świetle posiadanych przez wszystkie instancje dokumentów nie jest czarownicą.
-   I to jest prawda. Ona jest… normalna.
-   Ale pani jest czarownicą. Czystej krwi. A jej ojciec?
-  Jej ojciec nie żyje i nie był czarodziejem, jeśli o to pani chodzi.
-  Podsumujmy. Pani córka ma 15 lat, nie jest czarownicą ,a mimo to użyła czarów. Patrząc na to logicznie, tylko czarodzieje potrafią czarować, zgodzi się pani ze mną?
Kobieta pokiwała głową starając się opanować emocje i myśląc: Ona nie może się dowiedzieć! Hermiona natomiast zrobiła notatkę w notesie i ponownie się odezwała:
-        Szanowna Pani, ja nie jestem wrogiem… Chcę pani pomóc. – Hermiona uśmiechnęła się do kobiety, która nie reagowała tylko się w nią wpatrywała – Napiłabym się herbaty.
-        Aaa… Tak. – ocknęła się i ruszyła w stronę kuchni.
Po paru minutach stały przed nimi kubki pełne parującej herbaty.
-        Od dawna nie używa pani czarów?
-        Ja… Och… Od czasu gdy Rudolf… trafił do Azkabanu.
-        Marion… - Hermiona odłożyła teczkę i notes – Porozmawiajmy normalnie.
Kobieta dobrze znała Hermionę Granger. Ze szkoły, jednakże nie utrzymywały ze sobą bliższego kontaktu. Granger była w Gryffindorze, ona natomiast w Ravenclavie. To nie była jednakże jedyna przeszkoda. Jej brat… nazywał ją zawsze tak okropnie! Nienawidziła go za to. Jakby nie było innych określeń. Różniła się od niego, bardziej wdała się w ojca. Rudolf natomiast w matkę, kobietę pochodzącą ze starego rodu, który ponad wszystko ceniła status krwi. Dlatego wszyscy lądowali w Slytherinie. Dopiero ona, jako jedyna w rodzinie znalazła się w Ravenclavie czego jej matka nie zaakceptowała do śmierci otwarcie faworyzując jej brata. Nawet to, że wylądował w Azkabanie za służenie Czarnemu Panu, nie zmieniło jej postępowania. Tylko ojciec, mimo że czystej krwi miał inne poglądy, jednakże tylko jej mówił otwarcie co myślał i to w niej zakorzenił. Matka uważała go za słabego, nie dogadywali się, jednakże trwali przy sobie. Bo rozstania były w złym guście.
-        Przepraszam Hermiono, ale nie mogę. Po prostu nie mogę.
-        Twoja córka jest czarodziejką, prawda? – Hermiona zadała jej to pytanie chociaż wiedziała, jaka jest odpowiedź.
-        Jest. Ale zdecydowałam, że będziemy żyć normalnie. I zazdrościłam jej…
-        Rzuciłaś na nią zaklęcie? Magoblivio?
-        Tak, to znaczy… Nie. Ja przecież nie… Ojciec. Poprosiłam go o to i zrobił to, bo mnie kochał i wiedział, że wiem co robię. Zawsze wiedziałam. Pewnie się zastanawiasz dlaczego w szkole nic nie wiedzieli?
-        Silny Confundus?
-        Dokładnie. Działanie genialne w swojej prostocie. – parsknęła perlistym śmiechem.
-        Dobrze Marion. Ale co zamierzasz teraz? Ona zaczyna koniec końców wykazywać swe zdolności. Coś musiała się stać, że je wykazała. Nie sądzisz, że czas najwyższy aby poznała prawdę?
-        Jaką prawdę? – rozległ się zdziwiony, pełen wyższości głos zza ich pleców.

Obserwatorzy