poniedziałek, 29 lipca 2013

II rozdział

Udało się. Wreszcie. Chociaż ten jeden jedyny raz. Całe 3 metry. I dostała ładną tróję. Chociaż jedna pozytywna ocena tego dnia. Ale gdy pomyślała o tej pale z matmy, uśmiech spełzł z jej twarzy. Czeka ją poważna rozmowa z mamą. Ale co tam! Najpierw ciastko z kremem! Zasłużyła za ten skok. Może nawet podwójne?

***
Dyrektorka nie kryła szoku. Duch? Niemożliwe. Przecież ma tyle lat, że wie jak wygląda duch! Omamy wzrokowe? Nieee… Nie piła dzisiaj miodu pitnego. A więc to prawda. Siedział przed nią…
-        Severus! Cieszę się, że moje argumenty cię przekonały! – Albus wrócił w swe ramy jak zwykle w odpowiednim( dla siebie) momencie.
-        Snape! Jaakk…. Na brodę Merlina, ty żyjesz?
-        Minerwo, żyję chociaż nie powinienem żyć. Uratowało mnie to iż nigdy nie ufałem Czarnemu Panu na tyle, aby się nie zabezpieczyć. Przez ostatni czas piłem odtrutkę, którą sam wymyśliłem.
-        Gdzie się podziewałeś tyle czasu? I dlaczego nie ujawniłeś się w czasie wojny?
-        Voldemort dowiedział się o tym co czułem do Lily mógł to wykorzystać przeciwko mnie, a w szczególności przeciwko Harremu. Gdy dowiedziałem się o śmierci Czarnego Pana byłem szczęśliwy, że w końcu nastały szczęśliwe i spokojne czasy. Nie chciałem mącić. Poza tym było mi dobrze w samotności. Czyli tak jak zawsze. Tylko Albus wiedział gdzie się ukrywam. Nie chcę zdradzać szczegółów. Czas ten poświęciłem na zgłębianie i tak jakże dobrze mi znanej wiedzy na temat eliksirów. Ale stwierdziłem, że czas się ujawnić. Poza tym szkoła musi trzymać poziom. A kto byłby lepszym nauczycielem tego ważnego przedmiotu jakim są eliksiry? Tylko ja jestem odpowiednim człowiekiem na to stanowisko. – Snape zakończył swą historię wracając do czasów „starego, dobrego Snape`a”
-        Domyślam się, Severusie. Jednakże sam rozumiesz, że muszę to przemyśleć. Nie zdarza mi się często, że rozmawiam ze zmartwychwstałymi.
-        Ależ rozumiem. I tak chciałbym zacząć dopiero od września. – rzekł sucho i wyniośle Mistrz Eliksirów jednocześnie pytając, chociaż jego ton nie wskazywał iż zamierza pytać kogokolwiek o zdanie, nawet Minerwę McGonagall – Oczywiście mogę liczyć na bycie opiekunem Slytherinu?
-        Porozmawiamy o tym później. Zostaniesz na spotkaniu Zakonu? Chociaż w sumie nie wiem czy to dobry pomysł…
-        Przyjdę. Zawsze byłem po waszej stronie, chociaż wy tego nie chcieliście dostrzec – rzekł z wyrzutem. – A teraz pozwól, że cię opuszczę, mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
I wyszedł łopocząc szatą i zostawiając dyrektorkę z szokiem wypisanym na twarzy.
-        Mówiłem, że cię zaskoczę! Jesteś zaskoczona! – Albus roześmiał się, chciał coś dodać jednakże widząc jej twarz zamilkł.

***
Wybiła godzina 19 gdy przed bramą Hogwartu pojawili się pierwsi członkowie Zakonu. Aportowali się charakterystycznym pyknięciem. Witał ich w bramie Neville, ściskając starych znajomych i podając rękę bardziej doświadczonym czarodziejom.
-        Kochaneczku! – Molly przytuliła Neville`a i ucałowała w oba policzki – Schudłeś strasznie!
-        Ależ Molly, on nie ma 15 lat, to duży chłopak. Facet rzekłbym! Witaj! – Artur uścisnął Nevillowi rękę i podążył witać się z innymi.
-        Witam państwa, proszę iść do zamku, muszę zamknąć i zabezpieczyć bramę. – Neville uśmiechnął się i zaczął rzucać zaklęcia ochronne gdy tylko ostatnia osoba ją przekroczyła.

W tym samym czasie z kominka w szkolnej kuchni wyskoczył Harry i Ron. Skrzaty swym starym zwyczajem zaczęły ich namawiać na zjedzenie czegoś. Podziękowali i szybko wyszli, mimo iż Ron patrzył tęsknie na uginające się pod ilością jedzenia stoły. No tak. Czas kolacji. Mijali stare korytarze i uczniów którzy zmierzali w stronę Wielkiej Sali albo z niej wracali.
-        Harry! Ron! – rozległ się krzyk z bocznego korytarza.
-        Panie Ministrze! – Ron uśmiechnął się i podał rękę Kingsleyowi.
-        Tyle razy was prosiłem, mimo wszystko pozostałem starym poczciwym Kingsleyem. Harry? – Minister puścił oczko i mocno uścisnął rękę Harrego.
-        Wiesz o co może chodzić? – Harry rzeczowo spytał Kingsleya ruszając dalej.
-        Nie mam zielonego pojęcia. Liczyłem, że kto jak kto ,ale ty będziesz wiedział.
Stanęli przed chimerą.
-        Yyyy… - Ron stracił wątek
-        Vera Verto – rzekł szybko Kingsley.
Rzeźba drgnęła i zaczęli się wspinać po schodach, nie musieli pukać bo drzwi były otwarte. Na środku stał okrągły stół. Siedzieli wszyscy. Hagrid, Madame Maxime, Hermiona, Ginny, Neville, państwo Weasley, George, Bill, Fleur, Luna, Neville. Gdy usiedli Harry zauważył, że są jeszcze dwa krzesła wolne. No fakt nie było McGonagall, ale dla kogo to drugie? Nowy członek? Już miał podzielić się tym z Ronem gdy pojawiła się McGonagall. Wszyscy momentalnie ucichli w oczekiwaniu.
-        Witajcie! – McGonagall wstała i powitała zebranych starając się spojrzeć na każdego z nich.
-        Minerwo? – Kingsley zabrał głos wskazując na puste krzesło po jej lewicy – Czekamy na kogoś?
-        Tak, ale to może poczekać. Na pewno spodziewacie się iż wam wytłumaczę powody reaktywacji Zakonu…
-        Ale Voldemort nie żyje i nie zmartwychwstanie, prawda? – wymsknęło się Ronaldowi.
-        Głupek… - Ginny spojrzała na brata i pokręciła głową.
-        Nie, panie Weasley. Nie zmartwychwstanie. Przynajmniej nie jako on…
-        Co masz na myśli? – Molly była widocznie poruszona.
-        Przejdę do rzeczy… Lord Voldemort zostawił potomka…
-        Voldek nie potrafił kochać, a puknął jakąś śmieciożerczynię? – ponownie odezwał się Ron zanim zdążył się ugryźć w język.
-        Cholibka! – wyrwało się Hagridowi.
-        Ronaldzie! – odezwały się jednocześnie trzy panie Weasley. Ron spurpurowiał i zamilkł.
Molly i Hermiona zrobiły się czerwone ze wstydu. Ginny natomiast wyglądała jakby miała rzucić w niego jakimś zaklęciem, można się domyśleć nawet jakim. Tylko Artur i George kryjąc twarze w dłoniach wyraźnie kryli rozbawienie. Przestali widząc wzrok pani Weasley.
-        Ekhm. Mogę kontynuować? – spytała dyrektorka patrząc na Rona, który milczał zawstydzony.
-        Co miałaś na myśli mówiąc, że Voldemort zostawił potomka? Przecież jak trafnie zauważył Ron, Czarny Pan nie potrafił kochać, bo jak każdy wie został poczęty za sprawą eliksiru miłosnego, tudzież zwanej amortencją. – odezwał się rzeczowo Bill, na co jego żona pokiwała potwierdzająco głową.

-        Resztki śmierciożerców, którzy ukryli się przed wymiarem sprawiedliwości zaczęli się formować wspominając o jakimś Dziedzicu. I wiernym słudze, który pomógł w jakiś sposób Czarnemu Panu. Podejrzewamy , że użyli jakiegoś zaklęcia czarno magicznego którego my nie znamy. Dlatego trzeba coś postanowić, ustalić jakąś linię oporu. Na razie proponuję zbierać informacje. Przygotujcie się, posiedzimy dzisiaj do późna. 

niedziela, 28 lipca 2013

O co chodzi?

Hej! Zanim wstawię Rozdział II, a stanie się to jeszcze dzisiaj albo tuż po północy, chciałabym odpowiedzieć na pytanie które zapewne Was nurtuje: O co chodzi?
Przejdę więc do rzeczy... nie do szafy... Do sedna sprawy... Zresztą, NIEWAŻNE! :D Bo się niepotrzebnie rozgadam jak to ja xD
Czarne czasy minęły, ale czy do końca? Co się może jeszcze wydarzyć? Pozostało wiele pytań i nierozwiązanych spraw, które nieoczekiwanie wypłyną i zmienią istniejący od czasu Bitwy o Hogwart spokój. Czy moja bohaterka sobie poradzi? Czy nowi przyjaciele, pierwsi jakich ma jej pomogą? Czy ten, którego pozna okaże się osobą godną zaufania i poznania?

OPOWIADANIE

Roboczy, a kto wie czy nie ostateczny tytuł mego opowiadania to: "Wróżąc z herbacianych fusów..."

Akcja opowiadania to rok 2020/2021

Bohaterką mojego opowiadania jest 15-letnia dziewczyna, Ala Brylska. Jej życie jest zwyczajne. No może nie do końca. Nie cierpi matmy, wf.... Spóźnia się notorycznie na zajęcia. Jest strasznym łakomczuchem. Woli jeansy i wyciągniętą bluzę aniżeli sukienkę...
Z wyglądu nie jest jakąś pięknością, ale nie przypomina również żadnego "mopsa". Ma szaro-zielone, lekko skośne oczy, brązowe włosy, które po deszczu się zawijają i wkurzającą grzywkę. Nie jest wysoka. Jest wręcz niska i zaokrąglona tu i ówdzie.
Uwielbia spać, jeść i  grać w gry. Nie ma przyjaciół, jest samotniczką. Czasami korzysta z koleżanek na sprawdzianach. Na ogół jest miła i pogodna, jednak czasami staje się dumna i wyniosła.

Oczywiście będą też inni m.in. takie gwiazdy jak: Harry, Ginny, Miona, Ron i ich dzieci, Zakon Feniksa...
Wystąpią również wątki poboczne. Trochę zmienię historię kanoniczną, pojawi się m. in. pewien parring ;)
Pewne postacie się nie zmienią,zostaną kanoniczną/kanonicznym sobą. Niektóre się otworzą i wreszcie wyznają co im w duszy gra... Ale czy to coś zmieni?

Tego dowiecie się śledząc mój blog i czytając to co próbuję nieporadnie naskrobać :)


poniedziałek, 22 lipca 2013

I rozdzial

-        Córeczko zjesz coś? – kobieta krzyknęła w stronę schodów do zbiegającej po nich córki
-        A jak myślisz? Jestem już i tak spóźniona!
-        Miłego dnia! Króliczku!
-        Mamo - dziewczyna się cofnęła – Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie wołała na mnie króliczku, nie mam 5 lat! Dla twojej informacji mam 10 lat więcej. Paaa!
-        Króliczku!!!!!!!! Kanapki!!!!!!
Dziewczyna pokręciła głową jednakże wzięła kanapki i spoglądają z przerażeniem na zegarek wybiegła z mieszkania głośno przy tym trzaskając drzwiami.
I tak wyglądał każdy dzień Alicji. Zwykłej 15-latki. A przynajmniej każdy poranek. Zawsze w biegu. Nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy ,która nieuchronnie wisiała w powietrzu chociaż ona jeszcze o tym nie wiedziała.
Gdy dotarła do szkoły oczywiście nasłuchała się od matematyczki i wyleciała za drzwi. To było do przewidzenia. Pani profesor nie znosi spóźnialstwa, jedzenia na lekcji i otrzymywania złych ocen z jej przedmiotu, który uważała za najważniejszy na świecie.
Alicja należała właśnie do jej ulubienic. Nie dość ,że się notorycznie spóźniała, przez co wylatywała za drzwi, to jeszcze otrzymywała praktycznie same jedynki. Noo raz na jakiś czas udało jej się dostać dwa. Ale to tylko wtedy gdy nie pokłóciła się z koleżanką z ławki i dała jej coś ściągnąć. Ale o tym cii…
Dziewczyna była tak przyzwyczajona do takich sytuacji, że nie wzruszał jej zupełnie zaciekawiony wzrok uczniów mijających klasę. Spojrzała z wyższością i wzruszyła ramionami siadając pod ścianą. Już miała wyciągnąć kanapki gdy drzwi klasy otworzyły się z hukiem.
-        Brylska! Co to ma być?! Znowu jedynka? Jak zamierzasz zdać do następnej klasy?– matematyczka wściekle podała jej sprawdzian i zamknęła z hukiem drzwi.
Nastolatka westchnęła. Znowu to samo. A obiecała matce, że tym razem się postara. Cóż mówi się trudno. Jakoś to jej wyjaśni, wytłumaczy. Na razie nie ma do tego głowy, bo jest straszliwie głodna. Westchnęła ponownie i zabrała się za jedzenie kanapek, modląc się aby pani profesor ponownie nie otworzyła drzwi.

W tym samym czasie Harry żegnał się pospiesznie z rodziną i udał do pracy. Gdy wyskoczył z kominka omal nie wpadł na Ronalda, który dosłownie tuż przed nim z niego wyskoczył.
-        Jak to przeżyłeś? – Ron zapytał po uściśnięciu ręki
-        Ale co?
-        Nooo… - Ron zniżył głos do teatralnego szeptu - Baby! Hermiona mówiła, że moja matka nawet wpadła.
-        Wiesz stary, lata praktyki. – Harry z trudem powstrzymał śmiech.
Reszta czasu minęła mu na słuchaniu marudzenia Rona na temat sterty papierów które musi wypełnić. I oczywiście zastanawianiu się dlaczego McGonagall wznawia Zakon. Nie spodziewali się ,że odpowiedź znajduje się bliżej niż przypuszczają.
Profesor McGonagall zawzięcie sprawdzała eseje z  transmutacji. Musiała czymś zająć myśli. Mimo swego sędziwego  wieku i podpierania się laską, była aktywnym nauczycielem jak i dyrektorem. Odmówiła sobie niestety z żalem opieki nad Gryfonami, na rzecz Neville`a Longbottoma. Który świetnie sprawdzał się zarówno jako nauczyciel jak i właśnie opiekun. Ceniła go, do tego stopnia iż  za jakiś planowała mianować go swoim zastępcą. Ale to musi jeszcze poczekać. Na razie mają inny problem.
-        Ekhm…
-        Albusie? Dowiedziałeś się czegoś od Severusa? – spytała nawet nie podnosząc głowy znad papierów.
-        Pani Dyrektor, jak zwykle przenikliwa. Skąd się domyśliłaś? – Albus uśmiechał się dobrotliwie.
-        Przecież Snape…
-        Severus… - wtrącił Dumbledore, ale zamilkł widząc spojrzenie McGonagall.
-        …Severus Snape był twoim najwierniejszym, ufałeś mu jak nikt z nas. Tylko ty znałeś całą prawdę. O nim. O Lily… I to on tylko dla ciebie służył Czarnemu Panu!
-        Zgadza się Minerwo, całkowicie się zgadzam! Ale przykro mi Severus nie umiał mi pomóc. A przynajmniej nie w tym momencie.
-        Mogłam się tego spodziewać. To musi być coś nowego i niespotykanego.
-        Niekoniecznie, ale poradzimy sobie. Kochana! I jak, znalazłaś kogoś na zastępstwo starego Slughorna?
-        Niestety nie… Dodatkowo Horacy właśnie mi przysłał sowę z informacją o odejściu na emeryturę. Muszę poszukać kogoś nowego. Może jakiś jego wybitny uczeń?
-        A ja wiem, a ja wiem! – Dumbledore z uśmiechem dziecka zaklaskał z wrażenia. – Znasz mnie. Mam rozwiązanie na każdą okazję. Twój nowy nauczyciel eliksirów powinien pojawić się u ciebie za jakąś godzinę.
-        Albusie, jesteś nieoceniony! – McGonagall odpowiedziała z uśmiechem i dodała patrząc na obraz i jego dobrotliwą twarz – Brakuje nam tu ciebie…
Staruszek tylko się uśmiechnął. Nie chciał przeszkadzać. Poza tym czekał ją szok. I nie tylko ją.

Dzień upływał szybko. Do czasu wf-u, drugiego ulubionego przedmiotu Ali. Była kompletnie nieskoordynowana. Wydawało się momentami, że nogi i ręce ze sobą nie współpracuję. Jakby były częściami innego ciała. Zawsze ostatnia, dzięki niej jej drużyna przegrywała. Oczywiście bolało to ją, ale była dumna i nie pokazywała swej słabości. Przecież nazywa się Brylska. Nie da sobie w kaszę dmuchać. Nie ona. Godzina lekcyjna upływała w żółwim tempie. Skok w dal. Żaden skok nie wyszedł jej poprawnie. Spalony. I kolejny. I następny. Ostatnia szansa. Tym razem na ocenę. Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i ustabilizowała emocje. Musi dać radę. Chociaż ten jeden jedyny raz. Chociaż niech dzisiaj się jej to uda. Otworzyła oczy i ruszyła. Biegnie coraz szybciej. Czuje rytm swego serca. Odbija się i….

W tym momencie rozległo się pukanie do gabinetu dyrektora. Minerwa zebrała plik esejów, odłożyła teczki z innymi dokumentami. Całą sobą przygotowała się na poznanie niespodzianki Albusa Dumbledora.
-        Wejść! – powiedziała momentalnie się prostując i patrząc w stronę drzwi
Drzwi się otworzyły i przybyły wszedł łopocząc swą szatą. Dyrektorka otworzyła szeroko oczy i z jej ust wydobył się wrzask pełen zgrozy i przerażenia.
-        Szanowana pani dyrektor, spokojnie. Wszystko wyjaśnię. – przybysz odezwał się i zamknął za sobą drzwi dodając przy tym. – Mogę usiąść?

-        Siadaj…. Proszę. – McGonagall wychrypiała zrezygnowanym głosem jednocześnie spoglądając w ramy byłego dyrektora, które były puste. Gdyby nie żył, udusiłabym go pomyślała i ponownie spojrzała na przybysza.

niedziela, 14 lipca 2013

PROLOG

-        Roooooooooon! – krzyk Hermiony rozdarł się po uśpionym jeszcze domu państwa Weasley.
-        Jeszcze 5 minut mamo….. – Ron starym zwyczajem przewrócił się na drugi bok mamrocząc pod nosem.
-        Ronaldzie Weasley! Wstawaj! Sprawa jest BARDZO poważna. JUŻ! – stanowczo ściągnęła kołdrę ze swego męża idealnie naśladując przy tym jego matkę, a swą teściową, Molly.
Ron chcąc nie chcąc usiadł na łóżku i jednocześnie ziewając spytał:
-        O co chodzi Herrrrrmioooooono?
-        McGonagall przysłała sowę… - Hermiona zaczęła.
-        Coś z dziećmi? Co znowu nabroili? – Ron zerwał się momentalnie z łóżka.
-        Z dziećmi wszystko w porządku. Mamy gorszy problem. Zebranie Zakonu Feniksa. Dziś wieczorem. – Hermiona podała mężowi kopertę

Tymczasem u państwa Potter, Harry w spokoju czytał gazetę, od czasu do czasu zerkając na krzątającą się Ginny. Zerknąwszy na zegarek złożył gazetę i już miał się napić kawy gdy się zakrztusił.
-        Ughgh…  Ginny, powiedz ,że mam zwidy.  Ja wiem, że nasze dzieci są hmmm… specyficzne, ale przecież wczoraj zostaliśmy poinformowani, że cała trójka szwendała się po korytarzach. Niemożliwe, żeby tak szybko coś zmalowali…
Ginny westchnęła i odwiązała sowie list i spojrzała na pieczęć.
-        Harry, to od McGonagall…
-        Daj mi to. – Harry wziął od niej list i zaczął czytać. Jednakże z każdą sekundą jego mina stawała się coraz bardziej….
-        Co znowu nabroili? Tyle razy ich prosiłam! Podprowadzili Nevillowi mandragory? Podpadli staremu Filchowi? – Ginny załamywała ręce.
-        To nie chodzi o dzieci. McGonagall urządza zebranie Zakonu
„…wyniknęły pewne okoliczności, które trzeba omówić…” – Harry zacytował fragment. – Dzisiaj o 19 w  jej gabinecie.
Ginny stała i patrzyła jedynie pytająco na męża, gdy nagle z kominka wyskoczyła Hermiona.
-        Cześć, wybaczcie za najście, ale… O widzę, że już wiecie.
-        Właśnie sowa przyniosła list. Masz jakiś pomysł, o co może chodzić?
-        No właśnie liczyłam, że może was szerzej poinformowała? – Hermiona usiadła przy stole i spojrzała pytająco na przyjaciela.
Harry już miał coś powiedzieć, gdy usłyszeli na podwórzu dźwięk aportacji, a po chwili do kuchni wpadła siwiejąca burza rudych włosów Molly Weasley, a za nią wkroczył uśmiechnięty Artur.
-        Czy dostaliście sowę od McGonagall? – Molly rzeczowo zapytała jednocześnie przytulając córkę. – Pomyśleliśmy, że może wy wiecie coś więcej.
-        Niestety mamo, Hermiona i Ron dostali to samo – Ginny odsunęła się od matki. – Zrobię herbaty, a może kawy? Skoro się już spotkaliśmy…

McGonagall maszerowała zamaszyście mimo wieku i podpierania się laską po gabinecie mrucząc coś niezrozumiałego. Wszystkie obrazy dawnych dyrektorów albo były puste, albo spały bądź też udawały, że śpią. Jednakże ktoś nie spał, przyglądając się kobiecie niebieskimi oczami zza okularów połówek.
-        Minerwo, czy coś się stało? – łagodnie się odezwał
Do postaci nie dotarły całkowicie słowa, jednakże po chwili stanęła i zwróciła się do staruszka.
-        Albusie… Jaaa…. Mamy problem. Poważny.
Zaczęła opowiadać i znów maszerować po pokoju. W końcu usiadła i zapatrzyła się w przestrzeń. Dumbledore również milczał. Był szczerze zdumiony , jednakże parę sekund później uśmiechnął się dobrotliwie i zniknął. Minerwa spojrzała na puste ramy. Jakie to dla niego typowe – pomyślała i znów się zamyśliła.

Tymczasem gdzieś parę tysięcy kilometrów od nich pewna młoda dziewczyna właśnie wstawała. A przynajmniej budzik chciał ją do tego przekonać. Spała jednak twardo. Dopiero gdy zobaczyła że jest za piętnaście ósma wypadła z łóżka jak oparzona. Typowy dzień. Jak każdy poprzedni i każdy następny. Jednakże niedługo miała się przekonać, że coś się zmieniło na zawsze…



Obserwatorzy