Udało się. Wreszcie.
Chociaż ten jeden jedyny raz. Całe 3 metry. I dostała ładną tróję. Chociaż
jedna pozytywna ocena tego dnia. Ale gdy pomyślała o tej pale z matmy, uśmiech
spełzł z jej twarzy. Czeka ją poważna rozmowa z mamą. Ale co tam! Najpierw ciastko
z kremem! Zasłużyła za ten skok. Może nawet podwójne?
***
Dyrektorka nie kryła
szoku. Duch? Niemożliwe. Przecież ma tyle lat, że wie jak wygląda duch! Omamy
wzrokowe? Nieee… Nie piła dzisiaj miodu pitnego. A więc to prawda. Siedział
przed nią…
-
Severus! Cieszę się, że moje argumenty
cię przekonały! – Albus wrócił w swe ramy jak zwykle w odpowiednim( dla siebie)
momencie.
-
Snape! Jaakk…. Na brodę Merlina, ty
żyjesz?
-
Minerwo, żyję chociaż nie powinienem
żyć. Uratowało mnie to iż nigdy nie ufałem Czarnemu Panu na tyle, aby się nie
zabezpieczyć. Przez ostatni czas piłem odtrutkę, którą sam wymyśliłem.
-
Gdzie się podziewałeś tyle czasu? I
dlaczego nie ujawniłeś się w czasie wojny?
-
Voldemort dowiedział się o tym co czułem
do Lily mógł to wykorzystać przeciwko mnie, a w szczególności przeciwko
Harremu. Gdy dowiedziałem się o śmierci Czarnego Pana byłem szczęśliwy, że w
końcu nastały szczęśliwe i spokojne czasy. Nie chciałem mącić. Poza tym było mi
dobrze w samotności. Czyli tak jak zawsze. Tylko Albus wiedział gdzie się
ukrywam. Nie chcę zdradzać szczegółów. Czas ten poświęciłem na zgłębianie i tak
jakże dobrze mi znanej wiedzy na temat eliksirów. Ale stwierdziłem, że czas się
ujawnić. Poza tym szkoła musi trzymać poziom. A kto byłby lepszym nauczycielem
tego ważnego przedmiotu jakim są eliksiry? Tylko ja jestem odpowiednim
człowiekiem na to stanowisko. – Snape zakończył swą historię wracając do czasów
„starego, dobrego Snape`a”
-
Domyślam się, Severusie. Jednakże sam
rozumiesz, że muszę to przemyśleć. Nie zdarza mi się często, że rozmawiam ze
zmartwychwstałymi.
-
Ależ rozumiem. I tak chciałbym zacząć
dopiero od września. – rzekł sucho i wyniośle Mistrz Eliksirów jednocześnie
pytając, chociaż jego ton nie wskazywał iż zamierza pytać kogokolwiek o zdanie,
nawet Minerwę McGonagall – Oczywiście mogę liczyć na bycie opiekunem
Slytherinu?
-
Porozmawiamy o tym później. Zostaniesz
na spotkaniu Zakonu? Chociaż w sumie nie wiem czy to dobry pomysł…
-
Przyjdę. Zawsze byłem po waszej stronie,
chociaż wy tego nie chcieliście dostrzec – rzekł z wyrzutem. – A teraz pozwól,
że cię opuszczę, mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
I wyszedł łopocząc szatą i zostawiając dyrektorkę z
szokiem wypisanym na twarzy.
-
Mówiłem, że cię zaskoczę! Jesteś
zaskoczona! – Albus roześmiał się, chciał coś dodać jednakże widząc jej twarz
zamilkł.
***
Wybiła godzina 19 gdy
przed bramą Hogwartu pojawili się pierwsi członkowie Zakonu. Aportowali się
charakterystycznym pyknięciem. Witał ich w bramie Neville, ściskając starych
znajomych i podając rękę bardziej doświadczonym czarodziejom.
-
Kochaneczku! – Molly przytuliła Neville`a
i ucałowała w oba policzki – Schudłeś strasznie!
-
Ależ Molly, on nie ma 15 lat, to duży
chłopak. Facet rzekłbym! Witaj! – Artur uścisnął Nevillowi rękę i podążył witać
się z innymi.
-
Witam państwa, proszę iść do zamku,
muszę zamknąć i zabezpieczyć bramę. – Neville uśmiechnął się i zaczął rzucać
zaklęcia ochronne gdy tylko ostatnia osoba ją przekroczyła.
W tym samym czasie z kominka w szkolnej kuchni
wyskoczył Harry i Ron. Skrzaty swym starym zwyczajem zaczęły ich namawiać na
zjedzenie czegoś. Podziękowali i szybko wyszli, mimo iż Ron patrzył tęsknie na
uginające się pod ilością jedzenia stoły. No tak. Czas kolacji. Mijali stare
korytarze i uczniów którzy zmierzali w stronę Wielkiej Sali albo z niej
wracali.
-
Harry! Ron! – rozległ się krzyk z
bocznego korytarza.
-
Panie Ministrze! – Ron uśmiechnął się i
podał rękę Kingsleyowi.
-
Tyle razy was prosiłem, mimo wszystko
pozostałem starym poczciwym Kingsleyem. Harry? – Minister puścił oczko i mocno
uścisnął rękę Harrego.
-
Wiesz o co może chodzić? – Harry
rzeczowo spytał Kingsleya ruszając dalej.
-
Nie mam zielonego pojęcia. Liczyłem, że
kto jak kto ,ale ty będziesz wiedział.
Stanęli przed chimerą.
-
Yyyy… - Ron stracił wątek
-
Vera Verto – rzekł szybko Kingsley.
Rzeźba drgnęła i zaczęli się wspinać po schodach,
nie musieli pukać bo drzwi były otwarte. Na środku stał okrągły stół. Siedzieli
wszyscy. Hagrid, Madame Maxime, Hermiona, Ginny, Neville, państwo Weasley,
George, Bill, Fleur, Luna, Neville. Gdy usiedli Harry zauważył, że są jeszcze
dwa krzesła wolne. No fakt nie było McGonagall, ale dla kogo to drugie? Nowy
członek? Już miał podzielić się tym z Ronem gdy pojawiła się McGonagall.
Wszyscy momentalnie ucichli w oczekiwaniu.
-
Witajcie! – McGonagall wstała i powitała
zebranych starając się spojrzeć na każdego z nich.
-
Minerwo? – Kingsley zabrał głos
wskazując na puste krzesło po jej lewicy – Czekamy na kogoś?
-
Tak, ale to może poczekać. Na pewno spodziewacie
się iż wam wytłumaczę powody reaktywacji Zakonu…
-
Ale Voldemort nie żyje i nie
zmartwychwstanie, prawda? – wymsknęło się Ronaldowi.
-
Głupek… - Ginny spojrzała na brata i
pokręciła głową.
-
Nie, panie Weasley. Nie
zmartwychwstanie. Przynajmniej nie jako on…
-
Co masz na myśli? – Molly była widocznie
poruszona.
-
Przejdę do rzeczy… Lord Voldemort
zostawił potomka…
-
Voldek nie potrafił kochać, a puknął
jakąś śmieciożerczynię? – ponownie odezwał się Ron zanim zdążył się ugryźć w
język.
-
Cholibka! – wyrwało się Hagridowi.
-
Ronaldzie! – odezwały się jednocześnie
trzy panie Weasley. Ron spurpurowiał i zamilkł.
Molly i Hermiona zrobiły się czerwone ze wstydu.
Ginny natomiast wyglądała jakby miała rzucić w niego jakimś zaklęciem, można
się domyśleć nawet jakim. Tylko Artur i George kryjąc twarze w dłoniach
wyraźnie kryli rozbawienie. Przestali widząc wzrok pani Weasley.
-
Ekhm. Mogę kontynuować? – spytała
dyrektorka patrząc na Rona, który milczał zawstydzony.
-
Co miałaś na myśli mówiąc, że Voldemort
zostawił potomka? Przecież jak trafnie zauważył Ron, Czarny Pan nie potrafił
kochać, bo jak każdy wie został poczęty za sprawą eliksiru miłosnego, tudzież zwanej
amortencją. – odezwał się rzeczowo Bill, na co jego żona pokiwała
potwierdzająco głową.
-
Resztki śmierciożerców, którzy ukryli
się przed wymiarem sprawiedliwości zaczęli się formować wspominając o jakimś
Dziedzicu. I wiernym słudze, który pomógł w jakiś sposób Czarnemu Panu.
Podejrzewamy , że użyli jakiegoś zaklęcia czarno magicznego którego my nie
znamy. Dlatego trzeba coś postanowić, ustalić jakąś linię oporu. Na razie
proponuję zbierać informacje. Przygotujcie się, posiedzimy dzisiaj do późna.