Wreszcie, po długiej przerwie pojawił się rozdział. Tęskniłam jak nie wiem :D
Ale były różne inne sprawy, które musiały się rozwiązać bym mogła być tutaj, dzisiaj w tej chwili z Wami :)
Zachęcam do czytania, jeśli ktoś tutaj jeszcze jest i czekał :)
Wasza Sensualna :)
***
Blondyn
z kamienną twarzą chodził nerwowo po ogromnym salonie z kamiennym kominkiem
podpierając się laską. Wyraźnie na coś lub kogoś czekał, co było mu nie na
rękę. Miał do niego przyjechać wnuk z którym rzadko się widywał. Gdyby nie
Astoria… Byłoby to zupełnie niemożliwe. Nie rozumiał tego, nie rozumiał postępowania
swego syna, który zrzucał na niego winę za śmierć matki i od lat się do niego
nie odzywał. Stracił żonę, wolność, reputację i koniec końców swego własnego
syna. Nie chciał stracić wnuka, dlatego też był do niego wyjątkowo oschły, a
ich rozmowy ograniczały się do zdawkowych pytań o szkołę i inne przyziemne
tematy. Nie chciał, żeby Draco znalazł pretekst na ich rozdzielenie. Lucjusz
sądził, że uda mu się przeciągnąć Scorpiusa na swoją stronę i chociaż z niego
mieć pożytek. Rozmyślania przerwało mu pyknięcie aportacji w ogrodzie.
-
Rowle, jakże mi miło - przywitał go ze sztucznym uśmiechem Malfoy
-
Mam dla ciebie dwie wiadomości. Obie są
niezbyt dobre. Patrick nawalił, twierdzi że śledzili go jacyś czarodzieje.
-
Jacy czarodzieje?! –Pan domu się
wzburzył.
-
Nie powiedział, musiał się ulotnić z
tamtego miejsca…
-
Zabiję! A druga wiadomość?
-
Dostał nauczkę od McQuinna i ją
zapamięta. Tak przynajmniej stwierdził. Druga wiadomość jest taka, że nie
znaleźliśmy żadnych śladów Potomka w Azji…
-
A Europa? Przeszukajcie dokładnie, metr
po metrze… Musimy go znaleźć!
-
Oczywiście, ale jeśli to nie jest
prawda?
Lucjusz
nie odpowiedział, lecz posłał mu stalowe spojrzenie. Rowle dobrze wiedział, że
z Malfoyem się nie dyskutuje, więc z cichym pyknięciem aportował się
pozostawiając go w swym salonie.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy
ciszę pierwszego, leniwego i wakacyjnego wieczoru przerwało donośne łupnięcie
drzwiami „Trzech Mioteł”. Z pubu wytoczyła się postać zakutana w płaszcz,
podtrzymywana przez Madame Rosmertę. Starała się podtrzymać mężczyznę, jednakże
był kompletnie pijany. Mówił do siebie i co jakieś czas popijał ognistą z
butelki i mimo usilnych prób zabrania mu jej przez nie zamierzał jej
oddać. Wyszli, a raczej się wytoczyli już z wioski, gdy zobaczyli, a raczej gdy
Madame zauważyła, idącą z przeciwnej strony postać. Szła spokojnie, jednakże
gdy zbliżyła się zaczęła biec. Pęd powietrza zrzucił jej kaptur i rozwiał
długie blond włosy.
-
Na brodę Merlina! Luna! Spadłaś mi z
nieba! Pomóż mi!
-
Madame! Już już, on tak często? –
spytała patrząc z troską na mężczyznę.
-
Szczerze? Przyszedł tutaj 3 raz. Nigdy
nie widziałam, żeby Neville Longbottom się upił. A te jego wizyty pokazały mi
go z zupełnie innej strony. To wina, tej głupiej dziewuchy…
-
Hanna nie jest głuupoią dziewychuom! –
wybełkotał Neville po czym padł jak długi na wiejską drogę.
-
Levicorpus! – rzuciła zaklęcie Luna po
czym dodała: - Madame, dam sobie radę. Dziękuję… I przepraszam. Proszę to
zachować dla siebie.
-
Dobrze, skarbie. Do widzenia w takim
razie. – odpowiedziała kobieta po czym zawróciła w stronę wioski.
Luna
szła za lewitującym Nevillem, zastanawiając się co z nim począć. Rozmawiając z
Harrym nie zdawała sobie sprawy jak bardzo to poważne.
***
Stanął przed drzwiami
obrośniętymi dzikim winem, wziął głęboki oddech i zapukał.
Gdy
przez dłuższą chwilę nikt nie otwierał spróbował jeszcze raz. Gdy ponownie
odpowiedziała mu głucha cisza, postanowił wejść od tyłu. Gdy szedł wyłożoną
kamieniami dróżką, usłyszał muzykę. Czyli musi być w domu! – pomyślał i
faktycznie na tarasie za domem z podkulonymi nogami siedziała jego przyjaciółka,
Luna Lovegood. Nie była jednak tą samą, wiecznie optymistyczną osobą. Teraz
wyglądała raczej żałośnie. Szara cera, podkrążone i zaczerwienione oczy. Teraz.
Bo gdy spotykała się ze znajomymi starała się grać. I trzeba przyznać, że była
w tym dobra.
-
Harry?
Cichy
głos przywrócił go do rzeczywistości.
-
Luna! Przepraszam, zamyśliłem się. Eeee…
Śliczne kwiatki, co to?
-
Loti-Ploki.
-
Loti-Co?
-
Ehhh, nieważne. Usiądź, chcesz kawy? –
uśmiechnęła się blado i spojrzała w jego stronę
-
Chętnie. – Potter usiadł i patrzył jak
odziana w ciemne dżinsy i czarną bluzkę blondynka znika za drzwiami.
Po
niewielkiej chwili siedzieli z kubkami parującej kawy i milczeli. A mieli
porozmawiać.
-
Luna, gdzie bliźniaki?
-
Spędzą całe lato z rodzicami Rolfa i
moim ojcem. To dużo lepsze niż siedzenie ze mną. Starą nudziarą.
-
Oj, Luna! – zaperzył się Harry. Nie
jesteś starą nudziarą… Jesteś…
-
Wdową. Tak, wiem nie musisz mi przypominać.
Ale mówiłeś coś o Nevillu, więc słucham o co chodzi?
-
Neville… Aaa no tak. Wiesz, że Hanna go
zostawiła?
-
Coś słyszałam, ale nie rozmawiałam z nim…
-
…ożeniła się z Cormackiem….
-
McLaggenenem?!
Tym od Hermiony?!
Harry
westchnął.
-
Tak, tym samym. Jest z nim w ciąży, a
Neville się kompletnie załamał i pije na umór.
-
Co?! Nasz Neville i alkohol? Nie wierzę…
Skąd o tym w ogóle wiesz? - Luna wyraźnie bardziej pobladła.
-
Dzieciaki do mnie napisały, ja już z nim
rozmawiałem, ale może ciebie posłucha. Zawsze się przyjaźniliście przecież. Dlatego
właśnie chciałem cię prosić abyś z nim porozmawiała. Nie chcemy aby McGonagall
się o tym dowiedziała. Prawda?
-
No to by było straszne. Mógłby stracić
pracę. Porozmawiam z nim… Jak się trochę lepiej poczuję.
-
A jak praca dla Zakonu?
***
Wróciła
do rzeczywistości gdy stanęła przed ciemnymi, dębowymi drzwiami ze złotym
napisem:
ZIELARSTWO
– prof. Neville Longbottom
Opiekun
Gryffinforu